Początek książki

Początek książki jest tu:
http://czarny-od-zera.blogspot.com/2015/06/szpital.html

Kolejne posty z treścią mają numerki w tytułach

niedziela, 28 czerwca 2015

1. Szpital


Szpilki pod powieką.
Snop światła przedarł się przez sen i wbija się w prawe oko.
Lewe nadal przykryte nie doświadczyło tego karygodnego zaburzenia.
Podciągając prawą ręką marynarkę bardziej na głowę Robert już wiedział, że nic z tego nie będzie.
Powoli zewnętrzna rzeczywistość zaczyna przebijać się do tej prawdziwej, wewnętrznej.
Coś jest nie tak, niewygodnie i twardo, dobrze, że chociaż ciepło.
Zaczynają dochodzić zapachy a tak naprawdę wonie.
Wonieje jakimiś starymi szmatami, przemoczoną i wysuszoną tekturą.
Czuć pył, taki od starej betonowej podłogi i cienie spalenizny.
Poranna świeżość nigdy nie była jego domeną.
Wrażenia z ostatnich kilku dni powoli rozsuwały zasłonę snu.
Leżał w rogu pomieszczenia przy długim korytarzu, musiał tu być kiedyś schowek na szczotki.
Był informatykiem, naprawiał serwer w szpitalu wojskowym, gdy chyba wybuchła wojna.
Do serwerowni wstawili nowe hibernatory, chyba nie mieli gdzie ich wstawić a serwerownia była wystarczająco zabezpieczonym pomieszczeniem na tymczasową instalację.
Wybuch termojądrowy na powierzchni wyczyścił część miasta i właściwie nie było po co wychodzić z serwerowni, po dwóch dniach siedzenia uznał, że z braku zapasów jedzenia i wody, samodzielne stanowisko hibernacyjne to dobry pomysł.
Pół dnia czytał instrukcję, bateria izotopowa wystarczała na 100 lat.
Ustawił na zegarach pięć lat i zapadł w sen.
Z jego punktu widzenia to było przedwczoraj.
Wczoraj się obudził, ubrał w lekko rozwalające się ciuchy, zrobił kilka przysiadów i wyszedł z serwerowni.
Ślady po weflonach trochę bolały, ale jakoś to przeżyje.
Sprawdził komórkę, martwa. Zegarek pokazywał dziewiątą i również był martwy.
Wyciągnął papierosy, w zapalniczce rozsypał się kamień i była do niczego.
Zadał sobie sprawę, że właściwie nie chce mu się palić i jak się nie chce, to właściwie po co.
Widocznie taka hibernacja to dobra kuracja antynikotynowa, nigdy nie dał rady rzucić a teraz proszę, tak po prostu.
Była noc, na więcej aktywności nie miał siły.
Po ciemku znalazł schowek w korytarzu i owinął się w marynarkę i jakieś szmaty.
Światło, coś nie tak ze światłem.
Było jakieś takie sztuczne.
Wstał.
Szkoda, że jego firma wymagała od pracowników pracy w koszuli i marynarce, dużo lepiej by się czół w jakiejś luźnej bluzie i lepszych butach.
Mięśnie nóg odzwyczajone od wysiłku nadal nie chciały działać jak powinny.
Broda urosła i sięgała prawie do pasa, włosy podobnie.
Pić, to teraz najważniejsze pomyślał i powoli ruszył korytarzem zaglądając do sal.
Słabo to wyglądało,
Ślady pożaru, szkielety w popalonych łóżkach, rozsypane sprzęty.
Część stropów powoli się zapadała.
Nigdzie nie widać śladu życia.
Wyjrzał przez okno, sądząc po cieniach, słońce wschodziło z drugiej strony.
Okno wychodziło na część wewnętrznego dziedzińca szpitala.
Pordzewiałe samochody straszyły rozkładem.
Wyglądało na to, że dawno nikt tu nie był.
Pora roku ? Późna jesień albo wczesna wiosna.
Kałuża zamarznięta.
Drzwi do bloku operacyjnego były wypalone, odłamki szkła leżały wszędzie, każdy krok odbijał się echem wielu skrzypnięć.
Spróbował odkręcić kran, bez widocznego efektu, którego i tak się nie spodziewał.
Szklana szafa w rogu małego pomieszczenia obok wyglądała zachęcająco, po pierwsze była cała.
Kroplówki, Injectio Glucosi 5%, mimo że brzmiało jak zaklęcie z Harrego Pottera to powinno być to.
Rozerwał zębami i powoli czół jak płyn przelewa się przez gardło.
Polało mu się po brodzie.
Ulga, teraz można się rozejrzeć, powoli wracała logika i jasność umysłu.
Jakoś trzeba to zabrać, jest jeszcze pięć opakowań.
Ułożył je na stojącym w kącie biurku i postanowił rozejrzeć się za innymi potrzebnymi rzeczami.
Za pomocą znalezionych nożyczek obciął brodę, strasznie przeszkadzała.
Kawałkiem szmatki związał włosy i rozejrzał się za jakąś torbą.
Zapakował pozostałe kroplówki i bandaż w swoją torbę po laptopie.
Przy okazji wyrzucił z niej zasilacz, bo raczej mu się nie przyda.
Trzeba znaleźć coś do jedzenia, jakieś lepsze ubranie i zobaczyć co się dzieje na świecie pomyślał.
Owinął się w znaleziony koc. Wrzucił skalpel do kieszeni koszuli i rozpoczął zwiedzanie świata.
Jakoś trzeba by się rozgrzać, ogień, ale najpierw ubranie i coś do jedzenia.
Gdzieś w piwnicy powinna być stołówka, może da się coś wyszabrować.
Schody na końcu korytarza były zawalone, wrócił do innych i zszedł na dół.
Trzeba zorganizować jakieś światło, przypomniał sobie, że w teczce miał latarkę,
taki breloczek z supermarketu na korbkę.
W tej zwykłej rozlały się baterie i zewnętrzna kieszeń była przepalona .
Zastało się, korbka nie chciała współpracować.
W serwerowni powinna zostać mała buteleczka WD-40, pamiętał, że pryskał nim szyny a teraz nie było jej w torbie.
Wrócił do serwerowni.
Spray jakimś cudem utrzymał ciśnienie.
Nie wystarczyło na wiele, dwa psiknięcia, korbka powoli zaczęła się kręcić.
Wszystkie mięśnie bolały, posiedział chwilę i wypił drugą kroplówkę.
Pokręcił kilka minut korbką.
Przejrzał zawartość swojej torby, wyrzucił papiery.
Zapakował narzędzia – dwa większe śrubokręty, uniwersalny z różnymi końcówkami, kombinerki.. kilka trytytek.
Zaciskarka do kabli raczej mu się nie przyda.
Złączki i przejściówki także.
Komórkę i kable zapakował, martwe, ale może się do czegoś przyda.
Wstał i przyświecając sobie co jakiś czas utonął w labiryncie ciemnych korytarzy.
W końcu po jakimś czasie znalazł kuchnię.
Widać nie był tu pierwszy.
Półki składziku były pourywane, na podłodze między dużymi przewróconymi kotłami leżały sterty potłuczonych naczyń.
Pleśń wylewała się z półotwartych lodówek.
Ale o dziwo śmierdziało tylko piwnicą i grzybnią.
Na końcu labiryntu kuchni były zamknięte drzwi z małym okrągłym okienkiem.
Może były zbyt niepozorne, może zbyt dobrze zamknięte, w każdym razie nie wyglądało, żeby ktokolwiek zwrócił na nie uwagę, tym bardziej, że patrząc przez szybkę widać było, że w środku jest pusto.
Ale przecież ktoś to zamknął, musiał mieć jakiś cel.
Zawiasy z jego strony. Odkręcił śrubokrętem jeden po drugim i puściły.
Male pomieszczenie, prawie puste, prawie przy drzwiach stały dwie butelki wody sklejone plastikiem i mały plecak na laptopa.
W kącie leżała litrowa konserwa chyba z fasolą.
Na wieszaku z drugiej strony fajna zimowa parka.
Pewnie szef kuchni zamknął laptopa.
Obejrzał parkę, wyglądało na to, że przetrwała.
Niewiele myśląc założył ją na siebie.
Przejrzał zawartość plecaka, laptop całkiem dobry niemniej do niczego nie potrzebny, tablet podobnie, trochę papierów, jakieś zasilacze i kabelki.
Wyrzucił wszystko i przepakował się, jego miała przepaloną kieszeń.
Nareszcie widok na jakieś jedzenie....
Poszperał po kuchni i znalazł pudełko zapałek, odruchowo potarł jedną... nie nadawały się do niczego.
W oko wpadł mu pomarańczowy korpus zapalarki do gazu.
To może być to, sprawdził, pstryknął i mały płomień leniwie pojawił się na końcu rurki.
Popatrzył dokoła.
Wyciąg znad palników wyglądał na drożny, zapalił kawałek papieru i patrzył jak płomień odchyla się.
Za pomocą tasaka potrzaskał stolik na kawałki, ułożył materiał na ognisko na palnikach, wióry z półek posłużyły za rozpałkę.
Ciepło i trochę widniej.
Poszperał w szufladach, znalazł dobrze wyglądający nóż, otworzył puszkę, zawartość wyglądała akceptowalnie, a na zewnątrz puszki nie było śladu rdzy.
Wyczyścił rękawem jeden z garnków i przelał zawartość puszki.
Do drugiego nalał wody i oba postawił obok płomieni.
Pomieszczenie powoli się nagrzewało.
Woda się zagotowała, odstawił ją na bok, fasolka bulgotała, dał jej jeszcze minutę a potem spróbował.
Nic na szybko, zjadł kilka łyżek, dołożył kawałek rozbitego krzesła do ognia uprzątnął z blatu jakiś mikser i położył koc owinął się parką.
Zjadł następną łyżkę papki fasolowej, popił ciepłą wodą, wstał, rozwalił jakiś stołek aby było co dołożyć wrócił na swoje miejsce.
Był bardzo zmęczony.
Trzeba wykombinować co dalej.
Nadal przydałoby się jakieś ubranie, jego buty nie były najlepszej jakości.
Rozeschły się, uwierały, na razie nie znalazł lepszych.
Te które były na szkieletach na górze nie wyglądały lepiej.
Skarpetki się trochę rozlazły, ale jakoś dadzą radę.
Marynarka to też nie najlepsza odzież, dobrze, że jeansy się trzymają.
Dołożył do ognia i kręcąc korbką latarki zasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz