Szpilki pod powieką.
Snop światła
przedarł się przez sen i wbija się w prawe oko.
Lewe nadal przykryte
nie doświadczyło tego karygodnego zaburzenia.
Podciągając prawą
ręką marynarkę bardziej na głowę Robert już wiedział, że nic z tego nie będzie.
Powoli zewnętrzna
rzeczywistość zaczyna przebijać się do tej prawdziwej, wewnętrznej.
Coś jest nie tak,
niewygodnie i twardo, dobrze, że chociaż ciepło.
Zaczynają dochodzić
zapachy a tak naprawdę wonie.
Wonieje jakimiś
starymi szmatami, przemoczoną i wysuszoną tekturą.
Czuć pył, taki od
starej betonowej podłogi i cienie spalenizny.
Poranna świeżość
nigdy nie była jego domeną.
Wrażenia z ostatnich
kilku dni powoli rozsuwały zasłonę snu.
Leżał w rogu
pomieszczenia przy długim korytarzu, musiał tu być kiedyś schowek na szczotki.
Był informatykiem,
naprawiał serwer w szpitalu wojskowym, gdy chyba wybuchła wojna.
Do serwerowni
wstawili nowe hibernatory, chyba nie mieli gdzie ich wstawić a serwerownia była
wystarczająco zabezpieczonym pomieszczeniem na tymczasową instalację.
Wybuch termojądrowy
na powierzchni wyczyścił część miasta i właściwie nie było po co wychodzić z
serwerowni, po dwóch dniach siedzenia uznał, że z braku zapasów jedzenia i
wody, samodzielne stanowisko hibernacyjne to dobry pomysł.
Pół dnia czytał
instrukcję, bateria izotopowa wystarczała na 100 lat.
Ustawił na zegarach
pięć lat i zapadł w sen.
Z jego punktu
widzenia to było przedwczoraj.
Wczoraj się obudził,
ubrał w lekko rozwalające się ciuchy, zrobił kilka przysiadów i wyszedł z
serwerowni.
Ślady po weflonach
trochę bolały, ale jakoś to przeżyje.
Sprawdził komórkę,
martwa. Zegarek pokazywał dziewiątą i również był martwy.
Wyciągnął papierosy,
w zapalniczce rozsypał się kamień i była do niczego.
Zadał sobie sprawę,
że właściwie nie chce mu się palić i jak się nie chce, to właściwie po co.
Widocznie taka
hibernacja to dobra kuracja antynikotynowa, nigdy nie dał rady rzucić a teraz
proszę, tak po prostu.
Była noc, na więcej
aktywności nie miał siły.
Po ciemku znalazł
schowek w korytarzu i owinął się w marynarkę i jakieś szmaty.
Światło, coś nie tak
ze światłem.
Było jakieś takie
sztuczne.
Wstał.
Szkoda, że jego
firma wymagała od pracowników pracy w koszuli i marynarce, dużo lepiej by się
czół w jakiejś luźnej bluzie i lepszych butach.
Mięśnie nóg
odzwyczajone od wysiłku nadal nie chciały działać jak powinny.
Broda urosła i
sięgała prawie do pasa, włosy podobnie.
Pić, to teraz
najważniejsze pomyślał i powoli ruszył korytarzem zaglądając do sal.
Słabo to wyglądało,
Ślady pożaru,
szkielety w popalonych łóżkach, rozsypane sprzęty.
Część stropów powoli
się zapadała.
Nigdzie nie widać
śladu życia.
Wyjrzał przez okno,
sądząc po cieniach, słońce wschodziło z drugiej strony.
Okno wychodziło na
część wewnętrznego dziedzińca szpitala.
Pordzewiałe
samochody straszyły rozkładem.
Wyglądało na to, że
dawno nikt tu nie był.
Pora roku ? Późna
jesień albo wczesna wiosna.
Kałuża zamarznięta.
Drzwi do bloku
operacyjnego były wypalone, odłamki szkła leżały wszędzie, każdy krok odbijał
się echem wielu skrzypnięć.
Spróbował odkręcić
kran, bez widocznego efektu, którego i tak się nie spodziewał.
Szklana szafa w rogu
małego pomieszczenia obok wyglądała zachęcająco, po pierwsze była cała.
Kroplówki, Injectio
Glucosi 5%, mimo że brzmiało jak zaklęcie z Harrego Pottera to powinno być to.
Rozerwał zębami i
powoli czół jak płyn przelewa się przez gardło.
Polało mu się po
brodzie.
Ulga, teraz można
się rozejrzeć, powoli wracała logika i jasność umysłu.
Jakoś trzeba to
zabrać, jest jeszcze pięć opakowań.
Ułożył je na
stojącym w kącie biurku i postanowił rozejrzeć się za innymi potrzebnymi
rzeczami.
Za pomocą
znalezionych nożyczek obciął brodę, strasznie przeszkadzała.
Kawałkiem szmatki
związał włosy i rozejrzał się za jakąś torbą.
Zapakował pozostałe
kroplówki i bandaż w swoją torbę po laptopie.
Przy okazji wyrzucił
z niej zasilacz, bo raczej mu się nie przyda.
Trzeba znaleźć coś
do jedzenia, jakieś lepsze ubranie i zobaczyć co się dzieje na świecie
pomyślał.
Owinął się w
znaleziony koc. Wrzucił skalpel do kieszeni koszuli i rozpoczął zwiedzanie
świata.
Jakoś trzeba by się
rozgrzać, ogień, ale najpierw ubranie i coś do jedzenia.
Gdzieś w piwnicy
powinna być stołówka, może da się coś wyszabrować.
Schody na końcu
korytarza były zawalone, wrócił do innych i zszedł na dół.
Trzeba zorganizować
jakieś światło, przypomniał sobie, że w teczce miał latarkę,
taki breloczek z
supermarketu na korbkę.
W tej zwykłej
rozlały się baterie i zewnętrzna kieszeń była przepalona .
Zastało się, korbka
nie chciała współpracować.
W serwerowni powinna
zostać mała buteleczka WD-40, pamiętał, że pryskał nim szyny a teraz nie było
jej w torbie.
Wrócił do
serwerowni.
Spray jakimś cudem
utrzymał ciśnienie.
Nie wystarczyło na
wiele, dwa psiknięcia, korbka powoli zaczęła się kręcić.
Wszystkie mięśnie
bolały, posiedział chwilę i wypił drugą kroplówkę.
Pokręcił kilka minut
korbką.
Przejrzał zawartość
swojej torby, wyrzucił papiery.
Zapakował narzędzia
– dwa większe śrubokręty, uniwersalny z różnymi końcówkami, kombinerki.. kilka
trytytek.
Zaciskarka do kabli
raczej mu się nie przyda.
Złączki i
przejściówki także.
Komórkę i kable
zapakował, martwe, ale może się do czegoś przyda.
Wstał i
przyświecając sobie co jakiś czas utonął w labiryncie ciemnych korytarzy.
W końcu po jakimś
czasie znalazł kuchnię.
Widać nie był tu
pierwszy.
Półki składziku były
pourywane, na podłodze między dużymi przewróconymi kotłami leżały sterty
potłuczonych naczyń.
Pleśń wylewała się z
półotwartych lodówek.
Ale o dziwo
śmierdziało tylko piwnicą i grzybnią.
Na końcu labiryntu
kuchni były zamknięte drzwi z małym okrągłym okienkiem.
Może były zbyt
niepozorne, może zbyt dobrze zamknięte, w każdym razie nie wyglądało, żeby
ktokolwiek zwrócił na nie uwagę, tym bardziej, że patrząc przez szybkę widać
było, że w środku jest pusto.
Ale przecież ktoś to
zamknął, musiał mieć jakiś cel.
Zawiasy z jego
strony. Odkręcił śrubokrętem jeden po drugim i puściły.
Male pomieszczenie,
prawie puste, prawie przy drzwiach stały dwie butelki wody sklejone plastikiem
i mały plecak na laptopa.
W kącie leżała
litrowa konserwa chyba z fasolą.
Na wieszaku z
drugiej strony fajna zimowa parka.
Pewnie szef kuchni
zamknął laptopa.
Obejrzał parkę,
wyglądało na to, że przetrwała.
Niewiele myśląc
założył ją na siebie.
Przejrzał zawartość
plecaka, laptop całkiem dobry niemniej do niczego nie potrzebny, tablet
podobnie, trochę papierów, jakieś zasilacze i kabelki.
Wyrzucił wszystko i
przepakował się, jego miała przepaloną kieszeń.
Nareszcie widok na
jakieś jedzenie....
Poszperał po kuchni
i znalazł pudełko zapałek, odruchowo potarł jedną... nie nadawały się do
niczego.
W oko wpadł mu
pomarańczowy korpus zapalarki do gazu.
To może być to,
sprawdził, pstryknął i mały płomień leniwie pojawił się na końcu rurki.
Popatrzył dokoła.
Wyciąg znad palników
wyglądał na drożny, zapalił kawałek papieru i patrzył jak płomień odchyla się.
Za pomocą tasaka
potrzaskał stolik na kawałki, ułożył materiał na ognisko na palnikach, wióry z
półek posłużyły za rozpałkę.
Ciepło i trochę
widniej.
Poszperał w
szufladach, znalazł dobrze wyglądający nóż, otworzył puszkę, zawartość
wyglądała akceptowalnie, a na zewnątrz puszki nie było śladu rdzy.
Wyczyścił rękawem
jeden z garnków i przelał zawartość puszki.
Do drugiego nalał
wody i oba postawił obok płomieni.
Pomieszczenie powoli
się nagrzewało.
Woda się zagotowała,
odstawił ją na bok, fasolka bulgotała, dał jej jeszcze minutę a potem
spróbował.
Nic na szybko, zjadł
kilka łyżek, dołożył kawałek rozbitego krzesła do ognia uprzątnął z blatu jakiś
mikser i położył koc owinął się parką.
Zjadł następną łyżkę
papki fasolowej, popił ciepłą wodą, wstał, rozwalił jakiś stołek aby było co
dołożyć wrócił na swoje miejsce.
Był bardzo zmęczony.
Trzeba wykombinować
co dalej.
Nadal przydałoby się
jakieś ubranie, jego buty nie były najlepszej jakości.
Rozeschły się,
uwierały, na razie nie znalazł lepszych.
Te które były na
szkieletach na górze nie wyglądały lepiej.
Skarpetki się trochę
rozlazły, ale jakoś dadzą radę.
Marynarka to też nie
najlepsza odzież, dobrze, że jeansy się trzymają.
Dołożył do ognia i
kręcąc korbką latarki zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz