Ogień jeszcze nie
zgasł kiedy coś go obudziło.
Przez wszechobecną
dotąd ciszę przebił się odgłos szczekania albo wycia jakiegoś zwierzęcia.
Wstał, dołożył
ostatni kawałek stołka do ognia.
Wystawił głowę na
korytarz i wsłuchiwał się w ciszę, gdzieś kapała woda a dźwięk odbijał się
echem po korytarzu.
Nagle coś usłyszał,
jakby trzeszczenie szkła pod łapami jakiegoś zwierzęcia, warkot i wyraźne wycie
odbijające się gdzieś od ścian budynku.
Zamknął drzwi i na
wszelki wypadek zastawił je jednym z metalowych stolików a klamkę podparł
krzesłem podobnej konstrukcji.
Postawił cicho
garnki z fasolą i wodą przy ogniu.
Czekał.
Coś uderzyło w
drzwi.
Na wszelki wypadek
sięgnął cicho po wcześniej używany tasak.
Za drzwiami zawył
pies a może wilk, dołączyły się do niego jeszcze dwa głosy.
Robert spokojnie
dojadł fasolkę i popił wodą.
Cicho poszedł na
drugi koniec kuchni, drzwi dla personelu zastawione były przewróconym regałem.
Z tego co pamiętał
zewnętrzny korytarz – ten z psami – był za krótki, żeby do nich sięgnąć, czyli
wychodziły gdzieś w innej części podziemi.
Zapakował do plecaka
zapalarkę i butelkę wody.
Zrolował koc, z
jakiegoś fartucha wyciął troki i przyczepił go do plecaka.
Za drzwiami nadal
coś warczało i stukało.
Nagle usłyszał jakiś
pisk, warczenie stało się głośniejsze i dały się słyszeć odgłosy walki.
Coś napadło na psy,
może szczury ? Hałas zrobił się niemiłosierny.
Teraz.
Założył parkę,
wrzucił w plecak nóż i z tasakiem w ręku przesunął regał.
Uchylił drzwi, nic,
cisza, otworzył i wyszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz