Początek książki

Początek książki jest tu:
http://czarny-od-zera.blogspot.com/2015/06/szpital.html

Kolejne posty z treścią mają numerki w tytułach

środa, 1 lipca 2015

3. Świat


Z napisu na ścianie, który wyłowiła latarka, dowiedział się, że idzie w kierunku budynku centrum rehabilitacji.
Rozsądek podpowiadał, że dobrze by było skierować się „na zakupy” do Galerii Mokotów.
Może jakieś buty znajdzie.
Wyszedł na górę do budynku, słońce było wysoko, kolor światła już wczoraj był niepokojący.
Jakby za dużo UV, wrażenie zbyt dużej białości.
Przydałyby się okulary przeciwsłoneczne.
Popatrzył na stojące wraki samochodów, w którymś spod sufitem, powinny jakieś być.
Sam zawsze woził zapasowe okulary.
W ostateczności sprawdzi czy jego samochód lub to co z niego zostało, stoi jeszcze przed szpitalem.
Tylko, że powrót może być niebezpieczny, diabli wiedzą z kim walczyły psy.
Z przymkniętymi oczami ruszył w stronę samochodów.
W trzecim z wraków znalazł okulary.
Trochę lepiej.
Teraz spokojnie przez osiedla w kierunku Galerii.
Na środku Racławickiej rosły drzewa, wyglądało to dziwnie.
Trochę za duże jak na pięć lat, ale to pewnie jakaś mutacja.
Teren był rozkopany i tylko ciemniejsze płaty terenu pod żółtymi kępami suchej trawy świadczyły o tym, że kiedyś tu był asfalt.
Kałuże rozpuściły się od rana i kilka razy wpadł po kostki w błoto.
Zaczął zwracać uwagę gdzie stawia stopy.
Cisza była tak dziwna, że mimochodem starał się iść jak najciszej.
Szedł powoli Miłobędzką, domy miały powyrywane dachy, na stojących wrakach samochodów rosła trawa, mimo że większość szyb przykryta była pyłem w niektórych widać było pozostałości szkieletów
Coś co przypominało mech zwieszało się z rosnących na drodze krzaków i pozostałości płotów. Prościej było iść dawną ulicą niż przez byłe posesje, mimo że i tu zdarzały się kępy krzewów.
Nagle zauważył jakiś ruch w jednym z bloków po lewej, na balkonie stał niewysoki człowieczek i machał do niego.
Człowieczek spuścił drabinkę sznurową, palec wskazujący prawej ręki trzymał pionowo na ustach a lewą dawał znaki, żeby do niego wejść.
Człowieczek miał na oczach okulary spawalnicze, twarz owinięta była szmatą a na głowie nosił kapelusz z dużym rondem.
Wyglądał komicznie, jakby trochę steampunkowo, w za dużym szarym płaszczu.
Robert posłuchał,, na wszelki wypadek nie wypuszczał tasaka z ręki wchodząc po drabince.
Naczytał się w życiu książek post-apokaliptycznych i pamiętał, że to może być pułapka, ale chęć dowiedzenia się jak to właściwie się skończyło i porozmawiania z kimś wygrała z wahaniem.
Wejście po drabince było katorgą dla odzwyczajonych od wysiłku mięśni, ale krok po kroku jakoś dał radę.
- Cii – zasyczał człowieczek – witam, chodź do środka - powiedział szeptem.
- Dlaczego szepczemy ? - zapytał Robert czekając aż człowieczek wciągnie drabinkę.
- Są blisko, nie wiedziałeś ?
- Kto ?
- Piszczaki a niby kto ?
Nadal nie wiedząc o co chodzi, Robert wszedł do pomieszczenia, które kiedyś było pokojem.
Człowieczek zamknął drzwi i zastawił je kratą, kratę zamknął kawałkiem stalowej linki i zabezpieczył karabińczykiem.
Człowieczek zdjął kapelusz, okulary i odwinął szmatę z twarzy.
Miał może metr pięćdziesiąt wzrostu, twarz prawie białą, pomarszczoną jak u staruszka,
brakowało mu zęba a błękitne oczy świeciły inteligencją.
Ubrany był bojówki i wojskowe buty a na górze miał rodzaj poncza z dużym kapturem w kolorze szaroburym.
Do pasa spinającego ponczo przyczepione miał kilka ładownic i nóż.
- Jesteś pewnie kurierem ? Skąd się tu wziąłeś ? Nie mamy tu zbyt wielu gości, bo to poza szlakiem - nadal szeptał człowieczek.
- Mam na imię Robert, nie jestem kurierem, co to piszczaki ? - odpowiedział trochę przyciszonym głosem.
- Nie tak głośno..... nie wiem jak doszedłeś skoro jesteś taki głośny – szeptał nieznajomy.
- Jestem Kolo chwała przeżylcom.
- a przeżylcy to kto ?
- Ty , ja. Wszyscy ci, którzy przeżyli....Kim jesteś ? Bo już nic nie rozumiem Kolo wyraźnie się zafrasował.
Robert opowiedział szeptem o serwerowni, o kuchni, o wyciu za drzwiami i o trasie tutaj.
- Miałeś więcej szczęścia niż rozumu, wygląda na to, że piszczaki skupiły się na dzikusach .. znaczy psach .. a ty w tym czasie przeszedłeś przez ich pole.
Dobrze, że szedłeś cicho, bo by Cię usłyszały i oskubały do kości.

- Mieszkasz tu ?
- Nieeee, warce
- Co ? A na warcie jesteś, pilnujesz czegoś ?
- No mówię, że warce, piecyk tu mamy i bazę na trasie na chopina.
- Nie rozumiem
- Chyba muszę Ci wszystko opowiedzieć, na chopina mieszkamy.
- Na lotnisku ?
- Chyba tak, tak, tam są nasze dwie rodziny.
- A reszta ludzi ?
- No w centrum są trzy rodziny i tam czasem dochodzą kurierzy ze świata.
- W całej Warszawie ? Trzy rodziny w centrum i dwie na Okęciu ?
- No nie, jest nas dużo więcej, na Plac Wilsona są dwie rodziny, na powodziu, znaczy za rzeką jest jeszcze baza gdzie na stałe mieszka Dziadek na Narodowym i z nim też dwie rodziny kupa luda.
Robert oddychał powoli, gdy dochodziła do niego powoli liczba ludzi w aglomeracji.
- ale nie dałeś mi skończyć, Bena i Fryko poszli na wymianę do centrum, strasznie daleko, zawsze jak chodzimy to zatrzymujemy się tu, ja już stary jestem, ze trzydzieści wiosen przeżyłem i nie daję rady.
- A ile właściwie jest lat po wojnie ?
- Mój ojciec pamiętał, jakieś czterdzieści
- Chyba spałem dłużej niż miałem zamiar.
- To ile właściwie Ty masz lat Robert ?
-Miałem trzydzieści pięć jak wszedłem do lodówki, to teraz powinienem mieć siedemdziesiąt pięć, ale ciało nie zestarzało się o tyle, pewnie z pięć mi dodało.
- Na ciche szumy, toż tyle się nie da żyć, u nas Najstarsza ma czterdzieści i już ledwo chodzi.
Szacunek dla nowego najstarszego....

- Co jest ze słońcem ? Co się właściwie działo ?
-Światło złe, światło dobre, Najstarsza – wyszeptał Kolo – Najstarsza Ci wszystko opowie, ona i uczeń historii.
Robert zrozumiał, że na odpowiedzi trzeba będzie trochę poczekać.
- Potrzebuję jakiś ubrań, bo to co mam już się nie nadaje
- Jak wróci patrol, pójdziemy do składu, na pewno coś znajdziemy.

Usiedli na starych materacach przy piecyku.
Piecyk – na metalowych drzwiach od windy stała była kuchenka gazowa, ktoś podciągnął rurę i wypuścił przez przewód kominowy.
Piekarnik miał dokładnie wybitą szybę, na haczyku wisiał kociołek
- Chcesz coś zjeść ? Potrawkę z piszczaków mam.
Robert nie odmówił, było nawet dobre, mięso delikatne, zupełnie jak nie szczury, zresztą skąd miał wiedzieć jak smakuje szczur.
A może to nie szczur ? Trzeba będzie się dowiedzieć jak taki piszczak wygląda.
- Kiedy ci dwoje wracają ?
- Jak nie dziś to jutro, poczekamy na nich i potem pewnie wrócisz z nami na chopina
Ty jesteś najstarszy, ty decydujesz.

- Jestem strasznie zmęczony i chce mi się spać.
- Zaraz Ci przyniosę śpiwór, mamy tu zapasowe, pośpij, ja warcę,
obudzić Cię jak by przyszli ?

- Tak, poproszę
Po potrawce, na materacu i w ciepłym śpiworze spało się znakomicie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz