Przeżylcy wyszli
rano zgodnie z planem.
Robert wyświetlił na
mapie wszystkie posterunki policji.
Trzeba było
zaplanować co właściwie robią i co potrzebują.
Dotychczasowe
miejsca były „spalone”, ktoś z wziętych do niewoli mógł o nich powiedzieć,
także trzeba było znaleźć nową bazę na składowanie ewentualnych zdobyczy.
Rozważali z Kacprem
dobre miejsce, z dala od piszczaków i od rzeki gdy ktoś na górze krzyknął
Robert natychmiast
wyciągnął pistolet i odbezpieczył, Kacper złapał dzidę.
- A kto pyta ?
- To ja Karol, z Wilsona.
Wyskoczyli do niego,
tak, że się przestraszył.
Wyglądał na
kilkanaście lat, ale jak to przeżylcy, był dość niski a przy okazji strasznie
ubłocony i przemoczony.
Robert wcześniej go
nie widział.
- Karol ? - krzyknął zdumiony
Kacper – Ocalałeś, co się tam u was właściwie stało, bo Bena mówiła, że
was tam już nie ma.
- Zeńkę zabrali, resztę zabili,
byłem sprawdzić pułapki i usłyszałem krzyki jak już wracałem, wlazłem na
dach jednego z dużych domów i widziałem jak wychodzili, potem jeszcze
zszedłem do domu i wszyscy byli zabici.
- Ilu ich było ? Umiesz liczyć
?
- Umiem i czytać też umiem -
powiedział zdziwiony – tych zabitych? Wszyscy.
- Tych bandytów
- Siedmiu, łatwo ich poznać bo
mają takie czerwone szmatki na ręku zawiązane.
- Jaką mieli broń ?
- Bardzo duże noże i pałki a
dwóch miało oszczepy.
- Nie widzieli Cię ?
- Na pewno nie, ale na wszelki
wypadek przeszedłem do Gdańskiego i wodą w metrze przeszedłem do
Ratusz-Arsenał.
- Ale przecież tam obok są
piszczaki !
- Dlatego wiedziałem, że mnie
nie znajdą, lepsze znane piszczaki niż obcy zabijacze. Jak się piszczakom
zrobi hałas gdzieś z boku to ominą.
- Długo tam siedziałeś ?
- Dwa dni.
- Kacper, a właściwie kiedy
napadli na Wilsona ?
- Tego samego dnia co
zniknęliście z Kaśką.
- Dobra, młody, idziemy stąd,
dołączysz do nas.
- A gdzie reszta ? Też zabili ?
- Nie, uciekli w bezpieczne
miejsce a my zostaliśmy, żeby znaleźć lepszą broń.
- Aaa takie maczugi jak ci
bandyci mieli ?
- Coś dużo lepszego.
- Umiesz polować ?
- Jasne, robię to od lat.
- To idziemy.
- Ale kiedy ja cały mokry
jestem, myślałem, że jakieś ciuchy w centrum dostanę.
- Na razie chodź w mokrych,
znajdziemy coś, musimy stąd uciekać, dobrze, że deszcz zaczął padać bo
mokre ślady zostawiasz.
- Zaczniemy od tego, że
poszukamy młodemu ciuchów a jak się przy okazji coś znajdzie z tego co
szukamy to też dobrze.
- Mięliśmy wybrać bazę na
składowanie.
- Jak będzie co składować to
wtedy się nad tym zastanowimy
- Bierzemy rowery ?
- Nie, za dużo hałasu a chcemy
być niewidoczni, szybciej wypatrzymy, że ktoś idzie jak będziemy szli
wolno.
- Robert, a właściwie w którą
stronę idziemy ?
- Docelowo do sztabu
generalnego tam od Batorego a po drodze mamy kilka komend policji,
pierwsza na Filtrowej.
- No to na co czekamy ?
Zabrali plecaki i
wyszli w kierunku Chałbińskiego, żeby potem Nowogrodzką dojść do filtrowej.
Po jakimś czasie,
jak spłoszyli stadko saren, Robert zatrzymał ich.
- Panowie, robimy tak, ja idę
pierwszy jakiś kawałek, wy stoicie i rozglądacie się czy kogoś nie ma, ale
nie razem, każdy z innej strony i kucać.
Jak dam znać to za mną idzie Kacper, A Karol Ty się patrzysz do tyłu,
żeby nas nie zaskoczyli. Potem jak Kacper da ci znać to idziesz, a Kacper
czeka i patrzy na ciebie i okolicę z dzidą w ręku.
- Ale ja nie mam dzidy, jak na
mnie ktoś skoczy ?
- Weź moją, ja nie potrzebuję,
mam pistolet, w moich rękach będzie skuteczniejszy niż dzida, której nigdy
nie używałem.
- Dzięki.
I tak po kawałku
doszli do Raszyńskiej.
- Robert, ale ty strasznie
hałasujesz jak idziesz, dobrze, że deszcz pada, to się tak nie niesie.
- No nie mam praktyki ale się
staram
- Inaczej stawiaj stopy,
najpierw delikatnie oprzyj podeszwę buta, tak żeby cała stopa stała równo,
a dopiero potem przenieś na nią ciężar ciała.
- Ale to strasznie wolno się
idzie
- Jak nabierzesz wprawy będzie
szybciej, ja też na rowerze nie zacząłem jeździć od razu. Zresztą nigdzie
nam się nie spieszy.
- Młody jest przemoczony,
trzeba go wysuszyć bo się przeziębi.
- Co prawda to prawda.
Doszli do komendy.
Budynek był
dokładnie obrośnięty roślinnością, to była południowa ściana.
Nigdzie nie widać
było tabliczki.
Wyglądało to jak
normalny, :cywilny” dom.
- Chyba jednak komendy tu nie
było, muszę mieć stare dane, ale wchodzimy, może Karolowi znajdziemy
jakieś rzeczy, tylko wchodźcie tak, żeby nie zostawić śladów, że ktoś tu
wchodził, dobrze, że drzwi otwarte.
- Ale ja wszystko widzę, te
gogle są specjalne, chodźcie za mną.
Poszli na górę, żeby
ich nie było słychać, w mieszkaniu na pierwszym piętrze okna wypadły i widać
było, że teren przejęły ptaki.
Robert szukał
pomieszczeń z oknem, które można było otworzyć.
Drzwi były
pozamykane, i używając wytrycha zaczął się do jednych dobierać.
- To ja spróbuję otworzyć te
drugie, Karol, ty masz wytrychy ? Umiesz otwierać ?
- Najlepszy jestem
Okazało się, że
rzeczywiście był najlepszy, tylko jemu się udało a nie chcieli hałasować i
otwierać łomem.
- To otwórz jeszcze pozostałe a
ja sprawdzę to mieszkanie, Kacper pilnujesz i patrzysz się, żeby nas nic
nie zaskoczyło.
Robert wszedł, w
mieszkaniu było duszno i wilgotno, przedostała się gdzieś woda i na ścianie
rozrosła się ogromna czerwonawa grzybnia.
Na krześle siedziały
pozostałości byłego właściciela a drugi szkielet leżał w łóżku.
Gogle zaczęły
migotać i informować o powietrzu niebezpiecznym do oddychania.
Robert wyszedł .
- I jak ?
- To nie dla nas, sprawdźmy
pozostałe.
W drugim było sucho
i było opuszczone przez poprzednich mieszkańców, nadawało się na chwilowy
postój.
- Chodźcie tutaj
- A to trzecie ?
- A otworzyłeś ?
- Tak, to zaraz sprawdzę, na
razie chodźcie.
Robert otworzył okno
od podwórka, przesunął stół pod ścianę, wynalazł w kuchni jakiś duży garnek
postawił go na środku do góry dnem.
Na garnku postawił
już znaną pokrywkę od menażki i dwa kubki z kuchni.
- Co robisz ?
- Zagrzejemy wody
- Bez drewna ?
- Bez drewna – Robert nałożył
pastę rozpałkową, podpalił a na kubkach postawił menażkę z wodą do której
wrzucił trochę mięty.
- Fajne, prawie dymu nie robi.
Narzuta na kanapie
wyglądała całkiem solidnie.
Dał Karolowi
ręcznik.
- Rozbierz się, wytrzyj i owiń
tą narzutą, nie podchodźcie do okna. Ja poszukam jakiś ubrań bo widzę po
ciemku a ty Kacper przypilnuj ognia.
Ubrania jakieś były,
ale głównie damskie, przeszedł do drugiego mieszkania.
To również było w
dobrym stanie, Okna całkowicie zasmolone pyłem, ale ciemność mu nie
przeszkadzała.
Miał szczęście,
trafił na pokój jakiegoś nastolatka i znalazł trochę ciuchów.
W najlepszym stanie
były jakieś podkoszulki. Skarpetki były w opłakanym stanie, wszystkie
elastyczne elementy puściły ale takie i tak lepsze niż żadne.
Znalazł kilka par
czarnych jeansów, w szafie natknął się na mundurek harcerski i bojówki.
Nie było żadnej
solidnie wyglądającej kurtki.
Wrócił i położył
całość znalezisk na podłodze.
- Wybierz sobie, może coś
będzie pasować
Kacper wiercił
dziury w metalowym kubku małą ręczną wiertarką.
- Co robisz ?
- Lepszą kuchenkę niż ta twoja,
zobacz, jak się w środku rozpali to można postawić garnek na górze a przez
dziury będzie leciał ogień
- Sprytne
- Dzięki, w takich różnych
patentach jestem dobry, dlatego właśnie zostałem mechanikiem.
- Długo tu zostajemy ?
- Niech się Karol przebierze i
daj mu coś zjeść z naszych zapasów, ja jeszcze pogrzebię w szafach.
Wrócił, w szafie,
gdzie był mundurek, był też śpiwór a za śpiworem wciśnięta była kurtka kangurka
i menażka i mały plecak.
Zabrał zeszyt w
kratkę, i kilka ołówków.
Gdzieś na półce
zobaczył atlas samochodowy i obok wciśnięty plan Warszawy.
Zabrał plan.
Więcej nic ciekawego
nie było.
- Karol, kurtka i menażka, nie
wiem czy masz.
- Mam kubek, menażka się przyda
a śpiwora potrzebuję tylko na razie, niech mi tylko ponczo wyschnie. Ten
plecak jest nawet lepszy od mojego, bo mój też mokry.
- To weź te suche a te mokre
rzeczy po prostu zostawisz.
Rozłożył plan miasta
i zaznaczył ołówkiem miejsca, gdzie miały mieścić się komendy policji i
jednostki wojskowe.
Rozrysował trasę.
Najbliższe było
dowództwo sił powietrznych przy Żwirkach, potem Komenda przy Bitwy
Warszawskiej, potem jednostka przed lotniskiem i dalej trasa zawracała do
komendy głównej przy Puławskiej, potem dalej komenda straży granicznej i na
koniec sztab generalny.
Zrobił takie duże
koło, bo pamiętał, że okolice Pól Mokotowskich są zajęte przez piszczaki.
- Może tak być ?
- Czemu nie, ale mieliśmy nie
wracać na Chopina
- Podejdziemy tam bardzo
ostrożnie i tylko do tej jednostki
- Ja tam wielokrotnie byłem,
tam nic nie ma, czego właściwie szukamy ?
Robert wyjął
pistolet, wysunął magazynek, pokazał pociski.
- O takich małych i pistoletów
albo karabinów.
- A takie to są – powiedział
patrząc na naboje – takie też i dużo takich większych, odzyskiwałem z nich
ołów do sklejania metalu. Pistoletów nie szukałem a karabin jak wygląda ?
- O gdzieś taki i też ma taką
rączkę jak pistolet.
- Chyba widziałem, ale nie
jestem pewien
- A gogli nie było, takich jak
moje ?
- Nie, na pewno nie, bo okulary
to zawsze były potrzebne.
- Tak czy inaczej mamy jeszcze
kawałek, postaramy się podejść gdzieś blisko i może sam tam wejdę w nocy.
- W nocy ? Po ciemku ? Każdy
zauważy światło.
- W tych goglach widzę w nocy.
- Robert a co z Zeńką ? -
zapytał Karol.
- Jak jej nie zabili od razu,
to pewnie przeżyła. Najpierw postaramy się pomyśleć o grupie a dopiero
potem pójdziemy szukać Zeńki.
- To możemy już iść, te spodnie
trochę za długie, ale podwinąłem.
- To chodźmy, tak jak
poprzednio, ja przodem, postarajcie się nie narobić śladów przy wyjściu,
może to miejsce się jeszcze kiedyś przyda.
Ruszyli tak jak
poprzednio, Robert przechodził od drzewa do drzewa starając się nie robić
hałasu.
Do budynku doszli
prawie po godzinie, Drzwi były zamknięte ale nie na zamek, Robert podstawił
kosz do śmieci w ten sposób, żeby narobił hałasu jakby ktoś wchodził.
Skanery nie
pokazywały ani ruchu ani ciepła, nie było śladów.
Sprawdzali pokój po
pokoju, właściwie nic ciekawego nie było.
W jednym znaleźli
pas z doczepioną kaburą taktyczną, Robert nosił swój w kieszeni, na pasie było
dużo wygodniej.
W końcu na drugim
piętrze w szafce znaleźli ułożone mundury polowe.
Robert wymienił
swoją kurtkę, a spodnie wrzucił do plecaka, Kacprowi też się spodobało
maskowanie.
W szufladzie biurka
były jakieś papiery, Robert sięgnął głębiej i znalazł kostkę pamięci do gogli.
- Zaczekajcie chwilę, zobaczę
co to
Podłączył na kabelku
jeden z zewnętrznych modułów, podłączył kostkę.
Działała, miał
zestaw sterowników do obsługi standardowych elementów wyposażenia.
Czym by te elementy
nie były, jak będą mieli szczęście to może okaże się później.
Widać było, że
budynek był opustoszały i nikt nie miał powodu, żeby to zostawiać ani trzymać
broń.
Poszli dalej.
Dotarcie do komendy
na Bitwy Warszawskiej zajęło im trochę dłużej, bo Grójecką w stronę centrum
maszerował jeż. Dobrze, że szli bardzo ostrożnie i ich nie zauważył,
przesiedzieli chwilę na daszku przed teatrem.
Na daszek było łatwo
wejść po jednym ze zwalonych drzew.
Robertowi nadal
trudno było uwierzyć jak inaczej to miasto wygląda.
Na komendzie prawie
powtórzył się ten sam scenariusz co w Płocku.
W jednym z gabinetów
stał sejf, tym razem Kacper go otworzył, zamek nie był jakoś bardzo
skomplikowany.
Ale w sejfie nie
było gogli, za to były komunikatory, takie do kilometra z laryngofonem i
słuchawką do ucha.
Pasowały do gogli i
goglami można było je skonfigurować a przyczepiony jeszcze w Płocku panel
pozwolił je naładować.
Komunikatorów było
osiem.
Robert naładował
trzy, do gogli podłączył słuchawkę, bo to zawsze ciszej niż słuchać przez
głośniczek.
Pokazał chłopakom
jak tego używać, bardzo się cieszyli, bo teraz jeden mógł stać na straży i
cicho powiadomić o ewentualnym niebezpieczeństwie.
Na mapce pokazały mu
się zielone punkciki w miejscu gdzie byli.
Robert znalazł
kamizelkę taktyczną wiszącą w jednej z szafek, założył i dopasował do siebie,
kaburę przypiął z
przodu, tak żeby było mu wygodniej.
Kamizelka miała
ładownice, ale magazynek miał tylko jeden, nadal nosił dwa kilo naboi.
- Jak jest kamizelka, to może
się i jeszcze coś znajdzie.
Po chwili znalazł
jeszcze trzy nowe na dnie szafki, jedna była mniejsza, damska, dopasował ją dla
Kacpra.
- To niewygodne jest i za
długie – Kacper nie pałał optymizmem.
- Mi pasuje, jak nie widzicie
potrzeby to nie bierzemy
- Zostawiamy, może się coś
przydatnego znajdzie.
Poszli szukać dalej,
W końcu znaleźli
magazyn broni.
Widać było, że w
obliczu kataklizmu policjanci zabierali co mogli.
Ale nie było tak
źle, Robert znalazł dwa magazynki pasujące do jego pistoletu i paczkę stu
naboi.
To by było na tyle.
Wyszli na zewnątrz i
Robert chciał uzupełnić zapas smaru rozpałkowego w jednym z samochodów i coś go
tknęło,
To był radiowóz i
postanowił go przeszukać.
W schowku był
pistolet, ale całkiem pordzewiały.
Ruszyli dalej.
- Panowie, postaramy się dziś
dojść do Hynka, może do 17 Stycznia po drodze może coś upolujemy, bo
przyda się na później.
- Ale mieliśmy nie rozpalać
ogniska.
- Ugotujemy na kuchence.
Robert aktywniej
przyglądał się tropom zwierząt.
- Karol, chodź cicho do mnie -
powiedział przez radio. - zobacz tu jest świeży trop jakiegoś małego
zwierzaka, widzisz ?
- Widzę, to chyba kuna
- Podejdziesz ją
- Postaram się, a wy ?
- Zobacz, tu z lewej jest
budynek i wejście, zaczekamy na piętrze.
- Dobra
Po pół godzinie
wrócił Karol z upolowanym zwierzakiem.
Było to rude z
czarnymi paskami i może rzeczywiście przypominało kunę.
Robert zrobił
zdjęcie i podłączył w bazie do zapisanego wcześniej tropu.
- Idziemy dalej ?
- Tak, chodźmy.
Poruszając się
bardzo powoli, po dwóch godzinach dotarli do Hynka
i w jednym z bloków
na Tańskiego rozbili obóz na noc.
Już po ciemku Robert
wszedł na dach i przeczesał całą okolicę używając czujników podczerwieni i
ruchu.
Widział ptaki śpiące
na drzewach, gdzieś przemykał się kot a dalej pasło się stado dzików.
Nie było śladu
obecności człowieka.
Zszedł na dół do
chłopaków.
Położył panel na
dachu, zanim wyjdą to rano trochę się podładuje.
- Ja idę
- A my ?
- Jest już sucho, przenieście
się na dach, tylko starajcie się, żeby was nie było widać i będziecie na
mnie czekać.
- A nietoperze ?
- No dobra, to siedźcie tutaj,
możecie się zdrzemnąć, jak będę wracał to dam znać przez radio,
zablokujcie drzwi.
- Tak po ciemku ?
- Po ciemku, tak bezpieczniej,
oni mogą gdzieś tu być.
Wyszedł w mrok, jak
dotarł do 17 Stycznia zdał sobie sprawę, że tuż obok był sklep turystyczny,
trzeba będzie go sprawdzić, ale na razie broń.
Kacper narysował mu
wcześniej w zeszycie plan, gdzie leżą skrzynki z amunicją.
Zanim wszedł do
wskazanego hangaru sprawdził, czy nie ma żadnych śladów od strony terminalu.
Pusto, nie było
śladu życia.
Przeszukał hangar.
W opisanym przez
Kacpra miejscu stały skrzynki z amunicją.
Było tego naprawdę
dużo, ale tak jak mówił Kacper, gogle podpowiedziały, że to 5.56.
Do pistoletu znalazł
paczkę stu naboi.
Znalazł kilka HK416
stojących w szafce, ale były tak zardzewiałe, że zabieranie ich nie miało
najmniejszego sensu.
W końcu w jednej ze
skrzynek znalazł cztery metalowe kasetki w środku pierwszej wyściełanej gąbką
leżał karabinek MSBS 12/3, z dużym tłumikiem i dwoma zapasowymi zamkami.
W skrzynce była
kostka pamięci, ale stwierdził, że ją przejrzy jak wróci.
Robert sprawdził
pozostałe kasetki, w ostatniej była wersja karabinka z długą lufą.
W mniejszych
kasetkach leżały przyrządy celownicze.
Znalazł też
lornetkę, jemu nie przydatna ale byli tu we trzech.
Karabinki ważyły
około czterech kilo każdy, z oprzyrządowaniem około pięciu.
Razem jakieś 20
kilo.
Zapakował całość do
plecaka owijając w materiał, wycięty z leżącego tu spadochronu.
Znalazł zestaw do
czyszczenia broni, w puszkach była oliwa.
Zapakował naboi ile
się dało i wrócił do obozu.
- Chłopaki wracam, otwórzcie
drzwi.
- Masz, znalazłeś ?
- Znalazłem, ale jeszcze tam
muszę wrócić.
Wypakował
znalezisko.
- A po co wracać ?
- Chcę zabrać jak najwięcej
naboi, a może jeszcze coś znajdę.
- Karol, ty jesteś myśliwym,
trzymaj lornetkę
- Dzięki, Bena taką miała, a ja
nigdzie nie znalazłem.
Robert napił się
wody, założył pusty plecak i wyszedł.
Po drodze widział
tylko własne ślady ale i tak starał się iść jak najciszej.
Zapakował pół
plecaka naboi, czyli wszystkie pozostałe.
Nic tu więcej nie
było.
Wyszedł na zewnątrz
gdy w goglach zamigała mu ikonka sieci.
Stanął, sprawdził,
gdzieś w okolicy musiała działać kamera ale nie mógł się z nią połączyć, nie
miał klucza.
Przydałby się
normalny komputer, ale wszystkie, które dotąd oglądał miały wylane baterie.
Zresztą co zrobi
mając kompa, pomyślał. Przecież i tak nie złamie zabezpieczeń.
Trzeba będzie tu
jeszcze raz wrócić.
Zaniósł zdobycze do
obozu.
- Jeszcze będę musiał tam
wrócić.
- Coś znalazłeś ? Miałeś
miejsce, dlaczego nie przyniosłeś ?
- Tam gdzieś jest działająca
kamera, chcę ją sprawdzić.
- Co to kamera ?
- Takie oko, co patrzy i może
będę go mógł użyć
- To wracasz ?
- Nie dziś, już jestem za
bardzo zmęczony.
Poszli spać.
Rano obudziło go jak
Kacper gotował na swojej nowej kuchence.
- Długo spałeś
- A gdzie Karol ?
- Poszedł się rozejrzeć.
Robert zjadł kawałek
wędzonego mięsa, popił wodą i zaczął rozpakowywać karabiny.
Na kostkach pamięci
były instrukcje, a jak się okazało sterowniki, które wcześniej znalazł
pozwalały na podłączenie celowników.
Tylko baterie
celownikach były całkiem rozładowane.
- Kacper , przyniesiesz z dachu
panel ? Ja tu jeszcze posprawdzam.
- Dobrze.
Robert
przejrzał instrukcje. Wyczyścił broń,
Podłączył przyniesiony panel do jednego z celowników i naładował go w połowie.
Zarejestrował
celownik w goglach.
Dla siebie wybrał
karabinek z dłuższą lufą, i tak nie chodził zbyt cicho, to zawsze lepiej być w
bezpiecznej odległości od ewentualnego wroga.
Potem zaczął ładować
magazynki.
Wrócił Karol,
upolował wiewiórkę Jak na standardy Roberta wiewiórka była bardzo przerośnięta,
tak ze trzy kilo a przy okazji okazało się, że sam natrafił na okoliczny sklep
i znalazł kilka ręczników szybkoschnących i siedem latarek na korbkę.
- A to dla Ciebie – dał mały
pakunek Robertowi
- Co to ?
- Dobre ponczo, najlepsze jakie
widziałem, nie będziesz potrzebował śpiwora.
Ponczo z dużym
kapturem było cienkie, ale ciepłe, jeden z ostatnich przed kataklizmem
wynalazków.
Było dwustronne,
jedna strona z maskowaniem leśnym, zielonym a druga z czarno-białym.
Robert zdjął
kamizelkę taktyczną, która właściwie mu przeszkadzała. Przymierzył ponczo,
zapiął na nim pas na który przełożył ładownice i kaburę.
Wyglądało na to, że
sposób ubierania się przeżylców był bardziej przemyślany i po prostu dużo
wygodniejszy do warunków w jakich żyli.
- Chłopaki mała zmiana trasy.
- To znaczy ?
- Idziemy tu na Puławską do
komendy głównej ale potem pójdziemy na strzelnicę na Warszawiankę i
spróbuję nauczyć was z tego strzelać.
Twarze rozjaśniły
się w uśmiechu.
- Karol, pamiętaj, żebym
wieczorem podłączył twoją lornetkę do panelu
- Po co ?
- Bo to wojskowa, ma wykrywanie
osób, zresztą wszystko Ci pokarzę, na razie bez prądu działa jak każda
inna.
- Dobrze, będę pamiętał.
Ruszyli.
Teren był trudny,
przedzierali się przez zawalone domy bo na drodze między wrakami samochodów
wyrosły straszne ilości krzaków.
Karol teraz szedł w
środku i szeptem pomagał Robertowi wybierać dobrą drogę.
Chodzenie ulicą
groziło zgrzytnięciem jakiejś blachy, omijanie jezdni było cichsze, zwłaszcza,
że plecaki robiły się coraz cięższe.
Kilka razy
zatrzymywali się.
Robert filtrował
wodę zawsze gdy była po temu okazja.
Doszli do komendy o
16:15.
Znaleźli jeden
sprawny pistolet, trochę pocisków i dwie puszki kawy.
Ciekawym
znaleziskiem było pięć granatów hukowych.
Robert jeszcze nie
miał pomysłu jak je wykorzystać.
Chodzenie w szyku
zaczęło wychodzić im całkiem sprawnie, bardziej jak odruch niż jak coś
sztucznego.
Stwierdzili, że na
noc zostaną gdzieś przy Naruszewicza, w komendzie było za dużo trupów.
Trzeba było iść
bardzo ostrożnie, Od królikarni ciągnęły się tereny wyryte przez piszczaki.
Znaleźli odpowiednie
mieszkanie i zrzucili sprzęt.
- Kacper, poszedłbyś po pastę
do kuchenki ?
- Zebrałem zapas jak spałeś,
rano
- Super.
- Robert, miałem Ci o lornetce
przypomnieć.
- To chodź, zobaczymy czy
działa.
Lornetka po
naładowaniu pozwalała na przełączanie się w tryb nocny z wyszukiwaniem celu.
Co więcej po
podświetleniu celu Robertowi pokazywał się on wyraźnie oznaczony w goglach,
nawet, gdy był za murem.
Karol bardzo się
cieszy, nigdy czegoś takiego nie widział.
- Co robimy jutro ? - zapytał
Kacper – może uda nam się taką znaleźć dla mnie albo gogle
- Jak się uda będzie super, na
razie planowałem nauczyć was strzelać, zaczekaj, właściwie to celowniki
karabinów powinny mieć takie same możliwości.
Robert posprawdzał w
instrukcji i okazało się, że miał rację.
Celowniki były
lepsze, w nich tak samo jak w goglach podświetlały się cele zdefiniowane przez
grupę. Testowali to przez okno na piszczakach.
Chłopaki długo
jeszcze mierzyli z broni do różnych celów, bawiąc się możliwościami.
Robert na wszelki
wypadek nie dał im amunicji.
- Co rysujesz ? - zapytał
Kacper
- Te granaty hukowe, jakby
zrobić taką pułapkę, żeby odpalała granat, to powinna zwabić wszystkie
okoliczne piszczaki.
- Po co to ? To musiałoby być
straszne, zresztą piszczaki ogryzłyby wszystko do kości i nie mięlibyśmy
nic do jedzenia, tylko granat zmarnowany.
- To nie na zwierzęta, to na
bandytów
- Nie pomyślałem o tym, to
rzeczywiście dobry pomysł, nie trzeba by z nimi walczyć.
- No właśnie, piszczaki
zrobiłyby to za nas, a po śladach nie będzie widać, że to my.
Poszli spać.
Wcześnie rano
dotarli na strzelnicę.
Robert zostawił
panel słoneczny w krzakach na stercie cegieł.
Na strzelnicy
znaleźli wiatrówkę, żadnej innej broni nie było, ale Robert postanowił ją
wykorzystać.
Robert nakręcił trzy
latarki i postawił tak, żeby podświetlały krzesło ustawione jako tarcza.
Pokazał chłopakom
jak celować i zaczęli od wiatrówki, raz jeden raz drugi.
Po kilku godzinach
zaczęło im całkiem nieźle wychodzić.
Najpierw celowali w
oparcie krzesła, potem Robert poustawiał na krześle drugie do góry nogami a na
nogach jakieś puszki.
- Dobra, czas na prawdziwą
broń.
Pokazał jak się
ładuje magazynek, jak go się montuje.
Chłopaki kilka razy
odpinali i przypinali magazynek, żeby się nauczyć.
Potem pokazał jak
się odbezpiecza i poprosił, żeby na razie nie przełączali w tryb ciągły.
Wystrzelali jakieś
sto naboi, gdy pozwolił im na jedną serię przełączyć się na ogień ciągły.
Widać było, że byli
rozgrzani.
- Pamiętajcie, nie strzelamy
seriami bo szkoda naboi, chyba, że naprawdę jest źle.
Wrócili do
strzelania pojedynczego ale teraz Robert podświetlał im cele.
Następne ćwiczenie
polegało na tym, że jeden drugiemu po ciemku definiował cel i ten drugi
strzelał.
Robert też się
uczył. W swoim życiu tylko kilka razy był na strzelnicy, ale w goglach bardziej
to przypominało jedną gier, na których spędził niezliczone godziny.
Tłumiki w
karabinkach były całkiem dobre, nie było to delikatne puknięcie jak na filmach,
bardziej jak uderzenie deską o deskę.
- Dobra, kończymy strzelanie.
Strzelnica była
bardzo dobrze wytłumiona, także korzystając z okazji naładowali latarki, żeby
były na później.
- To teraz gdzie ? - zapytał
Kacper z miną dzieciaka na wesołym miasteczku, który właśnie zszedł z
diabelskiego młyna, żeby wybrać następną z atrakcji.
Robert wyjął mapę.
- Tu mamy Sztab generalny a
tutaj jeszcze siedzibę BORu, Tu jest jeszcze komenda straży granicznej,
ale nie musimy tam iść.
- Nie wiem co to ten Boru, ale
tam nie dojdziemy, piszczaki, zbyt niebezpiecznie.
- No to idziemy do sztabu.
Ruszyli, tym razem
każdy trzymał swój karabin i przez celownik sprawdzali dodatkowo teren.
Kilka razy drogę
przebiegło im małe stadko piszczaków w pogoni za jakimś zabłąkanym psem.
W końcu wieczorem
doszli do budynku sztabu.
Nie było czasu na
szukanie innego schronienia, także obóz rozłożyli w jednym z pomieszczeń na
piętrze.
Ustalili, że rano
przeszukają budynek a na razie położą się spać.
Jedzenie się
kończyło, ale okolica była zbyt niebezpieczna, żeby polować.
Zastawili drzwi
biurkiem, starając się nie robić hałasu i poszli wcześnie spać.
Kacper był
nastawiony na znalezienie gogli, było to jego celem.
Robert liczył na to,
że może znajdzie jakiś działający komputer.
A Karol bawił się
lornetką.