Wstali rano na
śniadanie zjedli jakieś płatki z owocami z liofilizatu.
Kawa była dobra,
Kaśce nie smakowała ale Robert był szczęśliwy.
- Robert, ja widzę w świetle, daleko, nigdy tak nie widziałam - ucieszyła się Kaśka.
- A ja mogę widzieć w ciemności – uśmiechnął się Robert.
Gdy Kaśka bawiła się
goglami, Robert poszedł do starszego domku w głębi pozostałości ogrodu.
Po drodze zauważył
duże ilości śladów z nocy, wyglądało na jakieś zające i chyba trop lisa albo
małego psa.
Fajne to było,
zyskał nową zdolność i było to tak jakby od nowa poznawał niewidoczny wcześniej
świat.
W domku nie było nic
ciekawego, rozkład, dach był lekko zawalony a wilgoć i rośliny dokończyły
dzieła zniszczenia.
Za domem były
pozostałości szklarni a w szklarni rosły pomidory.
Robert wykorzystał
moduł oryginalnie służący do rozpoznawania i podświetlania przedmiotów na
miejscu zbrodni, zeskanował krzak pomidora i owoce a następnie zbudował bazę z
nazwą „jadalne”.
Na wbudowanej
pamięci było jeszcze bardzo dużo miejsca, system pokazywał zajętość na poziomie
2.5 %, ale odruchowo i przy okazji skasował bazę z przepisami, procedurami,
dziennikami ustaw i innymi zdecydowanie zbędnymi rzeczami.
Baterie się ładowały
i wyglądało na to, że raczej nigdy nie zabraknie mu prądu.
Przesłał kopie
warzyw do gogli Kaśki i powiedział jej o znalezisku.
System podświetlał
teraz pomidory i ich krzaki.
- Dziwne to tak rozmawiać jak Ciebie tu nie ma, ale wygodne.
Robert pozbierał
owoce, będą na później.
Znalazł miętę,
bazylię i ponownie marchewkę.
Zapakowali się.
Robert zostawił lornetkę i kilka nadmiarowych drobiazgów.
Zapakował kawał
folii budowlanej znaleziony w ich domu i jakieś plastikowe worki na śmieci.
- Widziałaś, że biegały tu zwierzęta ?
- Od samego początku, pełno tu królików i dlatego właśnie zrobiłam dzidy, trzeba będzie zapolować.
- Nigdy jeszcze nie polowałem.
- Zostaw to mnie, zrobimy tak, pokażesz mi dokąd idziemy, ja pójdę przodem, żebyś mi nie wystraszył zwierzaków i może coś upoluję a Ty za mną, tak, żebyś mnie widział, ale nie za blisko.
- I tak Cię będę widział w goglach – uśmiechnął się Robert.
Wyznaczył trasę na
most.
Kaśka szła przodem,
przykucnięta, prawie bezszelestnie.
Robert szedł z tyłu
z plecakiem, Kaśki plecak włożył w swój, żeby jej nic nie przeszkadzało w
polowaniu.
Zniknęła gdzieś w
krzakach ale Robert widział w okularach obrysowaną sylwetkę.
Nagle dostrzegł
szybszy ruch.
- Mam królika – przekazała Kaśka
- Idę do Ciebie.
Gdy podszedł, Kaśka
oprawiała zwierzątko, nie mógł na to patrzeć.
- Dobrze, że Ty to robisz, ja bym nie mógł.
- W jakim sensie ?
- No normalnie, nigdy tego nie robiłem i nie wiem czy bym dał radę, poza tym to obrzydliwe.
- To co żeście jedli, wtedy ?
- Inni ludzie to za nas robili, nigdy nie byłem przy rozcinaniu zwierzaka.
- Dobrze być przydatną.
Zapakowali mięso w
jedną z menażek i poszli dalej.
Most nie wyglądał
bardzo źle, był na środku zapadnięty ale po powiększeniu Robert dostrzegł, że
powinno być przejście, gdzieś daleko jezdnia pokryta była wodą, ale liczyli na
to, że mimo wszystko przejdą. Samochody stojące na pasach były zanurzone do połowy
drzwi.
Problemy zaczęły się
przy wąskim przejściu przez zwalony kawałek mostu.
Kaśka, która nagle
uzyskała możliwość widzenia, panicznie bała się wysokości.
Robert związał ich
liną bardziej dla polepszenia nastroju Kaśki niż z konieczności i jakoś
przeszli.
Zajęło im to prawie
pół godziny.
Doszli do zalanej
części, było to poza głównym nurtem rzeki, także nie wyglądało to dramatycznie.
Jezdnia była
delikatnie zapadnięta.
Przefiltrowali wodę
do butelek, ta z rzeki wyglądała lepiej niż ta z kałuży.
Nie miało to
większego znaczenia, bo filtr był bardzo sprawny, ale i tak trzeba było
uzupełnić zapas.
Robert
zdjął buty, woda według wskazań czujnika miała 12ºC.
Plecak ważył
kilkanaście kilo, Kaśka była tylko trochę cięższa.
Robert wziął ją „na
barana”, do przejścia było sto dwanaście metrów.
Nie było tak źle,
tylko zimno, gogle zaświeciły pomarańczową lampkę.
Woda nie była bardzo
głęboka, samochody stały bezpośrednio na felgach i zanim zaczęli przeprawę
wyglądało, że będzie głębiej.
Robert poczuł pod
stopami nagły spadek, spróbował przejść na drugą stronę do barierek.
- Ał!
- Co się stało ?
- Coś mi wlazło w nogę
- Wszystko w porządku ?
- Rozorałem sobie stopę, musimy dojść do końca i coś poradzimy. To był durny pomysł z tym zdejmowaniem butów.
Robert doszedł do
suchej nawierzchni, postawił Kaśkę na ziemi, zrzucił plecak i na nim usiadł.
Droga wystawała nad
wodę dość daleko, na barierkach po stronie południowej zebrało się bardzo dużo
zwalonych drzew. Widać było jakieś deski, pozostałości po zmytych przez wodę
domach.
- Nie mamy już bandaża
- Odetnę kawałek koszulki
- Nie, nie trzeba, zrobimy inaczej, w każdym samochodzie powinna być apteczka
- Gdzie ją znajdę i jak ją rozpoznam ?
- Pokieruję Cię goglami.
Kaśka otworzyła
bagażnik pierwszego z pojazdów, w którym ocalały szyby.
Apteczka była, ale
przegniła, dopiero w trzecim znalazła szczelnie zapakowany folią pakiet, który
miał szanse być użyteczny.
Robert przemył ranę
czystą wodą z butelki i zawiązał zaimprowizowany opatrunek.
Założył buty, ale
ciężko mu było chodzić, utykał opierając się na dzidzie.
Zaznaczył na mapie
miejsce aby w przyszłości można było poprawić mapę.
Przeszukali jeszcze
kilka samochodów, i skompletowali zestaw opatrunkowy na później.
- Co to takie pomarańczowe ?
Robert podłączył się
do gogli Kaśki.
- To informacja, że jestem zmęczony i ranny.
- Skąd gogle wiedzą, że ranny ?
- Coś z ciśnieniem krwi i zawartością.
Starali się nie
odchodzić zbyt daleko od rzeki.
Droga była ciężka,
stery poprzewracanych drzew blokowały im przejście i co chwila przedzierali się
przez jakieś krzaki.
Z utykającym
Robertem poruszali się powoli.
Czasem trafiła się
ścieżka wydeptana przez zwierzynę, którą było trochę łatwiej.
Robert pytał wtedy
Kaśkę o to jakie zwierzę pozostawiło ślady i zapisywał to w bazie.
Kilka razy trafili
na ślady zwierząt, których Kaśka nie potrafiła rozpoznać a raz wyszli na
przecinkę pozostawioną przez jeża z której dość szybko starali się zejść.
Całe szczęście, że
jeż wyraźnie chodził do wodopoju czyli w stronę rzeki a oni szli wzdłuż.
Według systemu jeż
przechodził tędy o świcie.
O 14:00 zatrzymali
się na postój, napili się wody i zjedli po pomidorze.
Kaśka zdarła korę z
pobliskiej brzozy.
- Ta Twoja wata kiedyś się skończy a ogień trzeba rozpalać.
Postój zajął im pół
godziny, poszli dalej.
Po kilku godzinach
drogę przegrodził im strumyk.
- Zatrzymajmy się tu na noc.
- Ale tak bez ścian ?
- Postawimy namiot, rozpalimy ogień, jakoś to będzie.
Kaśka przygotowała
mięso królika i upiekła go nad ogniem a Robert zaparzył miętę.
- Jak noga ? - zapytała, gdy on poprawiał opatrunek.
- Minie co najmniej kilka dni, zanim się poprawi.
Korzystając z
ogniska, Robert podgrzał rączkę prymitywnego wytrychu i zaczął go na gorąco
owijać paskami folii.
Powstała całkiem
fajna rączka, było to dużo wygodniejsze niż trzymanie blachy w dłoni.
Przeszli piętnaście
kilometrów w linii prostej.
Niezbyt dużo jak na
jeden dzień.
Kaśka strugała jakiś
patyk.
- Co robisz ?
- Pułapkę na królika, zastawię na noc, może będzie rano co jeść
- Mamy jeszcze pomidory i resztę mięsa
- Jeden królik więcej nam nie zaszkodzi.
- Pokażesz mi jak się taką pułapkę robi ?
- Przecież możesz przez moje gogle patrzeć.
Kaśka poszła w las.
Zasadą każdej
pułapki, jak tłumaczyła Kaśka, jest pięć rzeczy: miejsce, siła, spust, pułapka
i maskowanie.
Zasadą sukcesu jest
postawienie ich dużo, ale nie chciała ciąć sznurka.
Na miejsce wybrała
ścieżkę, gdzie ostatnio przechodziło dużo królików.
Starała się na nią
nie wejść, zastawiając pułapkę kucając z jej boku.
Siłę zapewniła jej
kłoda, którą obwiązała sznurkiem a sznurek przerzuciła przez gałąź.
Spust był z dwóch
odpowiednio przyciętych patyków.
Pułapką była pętla
ze sznurka przysypana starymi liśćmi.
Wróciła po drodze
zbierając drewno i nadłamując czubki gałęzi.
- Po co te ułamane gałęzie ?
- No niby mam mapę ale odruch to odruch, jakoś muszę tę pułapkę znaleźć.
Kaśka wyciągnęła z
plecaka malutką puszkę po herbacie zaczęła nożem robić dziurkę w pokrywce.
- Co robisz ?
- Miałam Ci pokazać jak krzesać ogień, nie mam jeszcze kamienia, ale zrobię hubkę.
Do puszki włożyła
mały bandaż, którego mieli w nadmiarze i całość postawiła przy ognisku.
Jak z otworu
przestał lecieć dym, odrzuciła puszkę patykiem.
- Jak wystygnie to w środku jest dobra hubka, o ile materiał był dobry, czasem się przykleja do puszki, ale z bandaża zwykle jest dobra.
Potem znowu weszła w
las i nazbierała pokrzyw.
Zaczęła skręcać
sznurek.
- A ten na pułapkę się nie nada ?
- Nada się, ale później, robię na zapas.
Robert rozstawił
namiot a płachtą murarską przykrył trochę drewna, żeby nie zamokło.
- Chowamy wszystko do namiotu, będzie padać w nocy
- Skąd wiesz ?
- Ciśnienie spada, o tu zobacz, jest strzałka w dół i kropelki.
Poszli spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz