Wstali rano, czekała
ich długa wycieczka.
Prąd w głównym
nurcie Wisły był bardzo silny i żeby bezpiecznie wcelować kajakiem w stadion,
najprościej było przejść mostem Łazienkowskim i opuścić kajak po drugiej
stronie.
Woda sięgała aż pod
samą skarpę, Powiśle i Solec były całkiem zalane.
Do mostu trzeba było
dopłynąć pod prąd bo część od Rozdroża zawaliła się.
Po Poniatowskim
zostały resztki wieżyczek reszta znikła.
Przeszli alejami do
Muzeum Wojska Polskiego, tam było dobre miejsce na trzymanie łodzi.
Aleje wyglądały jak
gęsty las i tylko ściany domów, obrośnięte zielenią wyznaczały granice byłej
arterii,
Nie było zbyt
ciepło, niebo było zachmurzone i słońce nie przebijało się, zatem i nie raniło.
Kaśka wypatrzyła
ślady dzika, trzeba będzie zastawić pułapkę, zawsze to więcej jedzenia dla
grupy.
Na placyku przed
muzeum nadal stały czołgi, a pod murkiem leżał odwrócony kajak i para wioseł.
Kajak trafił tu
kiedyś przyciągnięty przez Benę z marketu turystycznego.
Robert nie za bardzo
wiedział, czy to kajak górski czy morski, takie coś co tak naprawdę nie
chroniło przed falą a pasażerowie siedzieli bardziej na kajaku niż w nim.
Wsiedli i zaczęli
wiosłować.
Na początku szło im
nierówno, ani Robert ani Kaśka nie mieli wprawy ale w okolicach Książęcej jakoś
złapali rytm.
Resztki budynków
wystające z wody tamowały prąd i płynęło się dość przyjemnie.
Dotarli do ruin
mostu i wdrapali się z kajakiem po schodach.
Kajak był bardzo
lekki i nieśli go we dwoje przez most bardziej dla wygody niż z konieczności.
Zwodowali go po
drugiej stronie i spokojnie, dodając sobie tylko kierunku wiosłem, spływali w
prawo między resztki bloków.
Korona stadionu
majestatycznie wystawała z wody.
Powodzianie głównie
żywili się rybami łowionymi w stawie wewnątrz stadionu a drewno wyławiali z
nurtu kajakiem przywiązanym bardzo długą liną do jednej z barierek.
Kajaka nie było,
wyglądało to trochę dziwnie, pewnie wciągnęli do środka.
Podpłynęli do
schodów i wciągnęli swój na podest, tak, żeby im nie odpłynął.
- Hej, jest tam kto ?! - zawołał Robert, gdy weszli.
Cisza, tak jakby
nikogo tu nie było.
- Brać ich – ktoś krzyknął i zza ścianki wyskoczyło czterech ludzi.
Ktoś musiał się
ukryć w wejściu, bo zupełnie niczego nie spodziewający się Robert dostał od
tyłu czymś ciężkim w głowę, świat zawirował i nastała ciemność.
Jak przez mgłę czuł,
że ktoś układa go w łodzi i bujają go fale, ale nie miał siły się rozbudzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz