Obudziło go silne
pociągnięcie za ramię.
Robert półprzytomnie
przełożył się na bok, na dworze było już ciemno, czyli nie przyszli.
Obudził go szept
Koła. Było już widno.
Robert wstał, ubrał
się cicho, Kolo czekał.
Poszli w głąb
budynku, dwa piętra wyżej.
Pod drugiej stronie
bloku stała dziwna konstrukcja.
O drzewo, którego
gałęzie rozkładały się jak litera „Y” ktoś oparł długą rurę pod niedużym kątem.
Po drugiej stronie
drzewa był przyczepiony duży okrągły kosz do śmieci bez dna.
Na górze kubła
poprzyczepiano na drutach kawałki rurek, tak aby mogły się obracać i aby
zwierzę szukające w nich oparcia spadało w dół.
Nad koszem wisiało
kilka patyków na sznurkach, jak wiał wiatr, to klekotały.
Rurki obracając się
hałasowały.
Stworzenia ,
wielkości małego prosiaka właziły po rurze i spadały w dół przez kosz.
Na dole była sterta
kamieni, niektóre się raniły, ale uparcie szły z powrotem na rurę, żeby
ponownie spaść.
Jak któryś nie mógł
iść, inne rzucały się na niego i zjadały.
Wyglądało to
okropnie i było dziwne.
Piszczaki generalnie
wyglądały dziwnie, jak bardzo wyrośnięty
gołąb z dużą ilością zębów w dziobie, który zamiast skrzydeł ma rodzaj odnóży
zakończonych czymś w rodzaju łopatek.
Łopatkami tymi
piszczaki pomagały sobie wchodząc po rurze.
Nagle jeden
przystanął na krawędzi i przyłożył łopatki do łba tak jakby nasłuchiwał,
następny go popchnął i oba spadły.
- No bo zobacz, pułapka jest z drugiej strony niż nasze wejście.
A jak spadną to pamiętają, że to nie jest fajne miejsce.
- Ale po co tam włażą jak wiedzą, że boli ?
- Bo coś stuka i chcemy, żeby nie przychodziły tutaj, a przecież czują dym i czasem zapach gotowania. Taka odciągaczka. Starsza to wymyśliła.
- A inne zwierzęta ?
- Inne nie są takie groźne, dzikusy boją się piszczaków.
Czasem jak przyjdzie jeż jest słabo, ale zwykle się tu nie zapuszczają bo za mało miejsca.
Więcej zwierzaków jest przy rzece bo tam ryby, ale tu najgorsze są piszczaki, jeszcze się napatrzysz.
- Jak to za mało miejsca na jeża , myślimy o tym samym ? Takie kolczaste mniejsze od.. ..od... piszczaka ?
- Prawie o tym samym, takie kolczaste to tak, ale prawie takie duże jak ten domek na wprost.
Chodź, pokażę Ci igłę.
Wrócili do
pomieszczenia koło pieca i Kolo pokazał stojący pod ścianą, prawie dwumetrowy
pręt.
Robert wziął go do
ręki. Rzeczywiście wyglądało to jak przerośnięty kolec, było twarde i lekkie.
Masz, posmaruj sobie twarz i dłonie. -
Powiedział Koło
podając mu słoiczek.
Dopiero teraz Robert
zauważył, że palce ma zaczerwienione a twarz jakby rozpaloną.
- Właśnie, co jest ze światłem ?
- No świeci i pali, starsza Ci wytłumaczy jak, bo ja to tylko wiem, że trzeba się zasłonić.
O ucichło klekotanie, przestały skakać, czyli poszły.
- Jest tu się jak umyć ? Cały śmierdzę a w gębie mam tragicznego trampka.
- Buty w gębie ? Dziwne...
- No tak się czuje bardzo brudno.
- Jasne, mamy wodę, taką do mycia a nie do picia, z deszczu, bezpieczna jest, tu za rogiem i mydło też tam znajdziesz, ja zagotuję coś do jedzenia, czuj się jak u siebie.
Na końcu korytarza jest wychodek.
- Właśnie miałem się zapytać...
Zaczął od wychodka, trafił po zapachu, ktoś postawił rodzaj ławy w poprzek drzwi od windy, trochę to wyglądało niebezpieczne, ale dało radę, na ławie leżały sterty papieru.
W mieszkaniu obok
tam gdzie wskazywał Koło, stała beczka, ściankę działową do łazienki ktoś
rozwalił i można było się jakoś umyć.
Było za zimno, żeby
moczyć głowę, jakieś pięć do siedmiu stopni.
Robert obmył się z
grubsza, pomyślał, że coś trzeba będzie zrobić z włosami, bo nawet nie miał jak
ich uczesać.
W kącie leżała
sterta ręczników.
Posmarował twarz i
dłonie maścią i wrócił do piecyka żeby się rozgrzać.
Posiedział chwilę.
- Poszukaj w budynku, tu dużo zostało, może coś znajdziesz, tylko na dół nie idź i nie hałasuj.
Mieszkania od strony
Wisły były całkowicie wypalone.
Robert, poszedł
piętro wyżej, mebli w mieszkaniach nie było, pewnie już dawno poszły na opał, w
kątach ułożone były książki, i jakieś zetlałe ubrania. Dopiero kilka pięter
wyżej mieszkania zaczynały mieć meble.
Dziwne takie
szperanie po czyichś rzeczach. Na niektórych ścianach wisiały jeszcze zdjęcia
byłych mieszkańców i obrazy.
W końcu znalazł
szafę na ubrania, na półkach poukładane były podkoszulki, część z nich nadawała
się do założenia.
Znalazł też buty,
może to zbyt szumnie powiedziane, trochę zbyt duże sandały stały w jednym z
przedpokoi.
Zawsze to lepsze i
wygodniejsze niż rozwalające się lakierki.
Zszedł na dół.
Ja Cię czegoś nauczę, a ty mnie pewnie później też czegoś nauczysz, jesteś najstarszy.
Zjedli i tak jak
było postanowione, Koło wyciągnął gdzieś z szafki zestaw kłódek i rozpoczęli
naukę.
To jest obracacz a to popychacz – Wyszeptał Koło i podał mu dwa kawałki cienkich pręcików, wypiłowanych na odpowiedni kształt z małych śrubokrętów.
Lepiej to otwierać tak a nie na siłę, hałasu nie ma.
Omówili konstrukcję
poszczególnych zamków, Koło pokazał jak je otwierać.
Robert skupił się na
próbach otwierania, powoli zaczęło mu się udawać.
Było to bardzo
ciekawe, nigdy nie myślał, że będzie się uczył włamywać, tak fizycznie, do
komputerów umiał a tu proszę takie ślusarstwo.
Była taka sama jak
jedna z tych, które już wcześniej otwierał, ale wcale nie było prosto.
Trzeba było pomyśleć
o konstrukcji a nie mechanicznie odtwarzać ruch zapamiętany przy tej pierwszej.
Otworzył.
Robert skupił się,
tym razem było prosto ale w końcu dał radę.
Coś stuknęło w okno.
Wyjrzał i zaczął
owijać szmatą twarz.
Za
chwilę do pomieszczenia weszła dwójka – Bena i Fryko jak ich zapowiadał.
Byli trochę
zaskoczeni jego widokiem, ale widać było radość ze spotkania z nieznanym
wcześniej „przeżylcem”.
Oboje byli niscy,
jeszcze niżsi niż Koło.
Robert nie był w
stanie ocenić wieku tej pary, widać było, że Bena jest starsza niż Fryko.
Ona mówiła, on
słuchał.
Porozmawiali chwilę,
Fryko był uczniem Beny, ona uczyła go chodzić po mieście, polować, była jego
mentorką i nawet tak to nazywali.
Ubrani byli podobnie
jak Koło, w rodzaj poncza z kapturem zapiętego pasem z ładownicami.
Okazało się, że w
centrum byli po wiedzę, wymienili jeden ze sposobów na robienie pułapek na
informację o bezpiecznych przejściach do rzeki.
Dla Roberta było to
trochę dziwne.
Nie, nie sposób
wymiany, tylko to, że trzeba iść dwa dni, żeby się podzielić informacją.
Tą samą odległość
jeszcze kilka dni temu z jego punktu widzenia, pokonywał w kilkanaście minut, a
telefon pozwalał na natychmiastowy kontakt.
W głowie Roberta
zaczął się wykluwać plan połączenia komunikacyjnego, może CB ? Pomyślał.
Wypili herbatę a
właściwie jakiś napój ziołowy, wygasili ogień i poszli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz