Mika siedziała przy
kompie i zaznaczała na mapie miejsca, gdzie patrole wykryły osady ludzkie.
Uzupełniała
informacje o ludziach i ich zdolnościach.
Kawałek na wschodzie
znaleźli rodzinę kowala, ludzie przekuwali znaleziony złom na ogrodzenia i
groty do dzid a przy tym robili te dzidy całkiem ciekawie.
Dzidy miały z jednej
strony wąskie ostrze do kłucia a z drugiej szerokie, które mogło służyć za
rodzaj łopatki.
Kurier, który tam
dotarł zamienił latarkę na taką dzidę i Mika mogła ważyć w ręku efekty pracy ze
stalą.
Dzida po ocenie
myśliwych i strażników, którzy uznają czy zamówić takich więcej trafi z
powrotem do kuriera, bo latarka też była przez niego znaleziona.
Druga ciekawa osada
to wypalacze.
Wypalali cegły i
garnki, to się kiedyś nazywało garncarstwem.
Kurier nie przyniósł
przykładowego produktu, ale przekazał informację Kowalom, byli od siebie
zaledwie o czterdzieści kilometrów i mogli zacząć współpracę.
Ziemia zadrżała.
Mika poczuła
wyraźnie wstrząs.
Wazonik z kwiatkami
zachybotał się na biurku i musiała go złapać.
Założyła kominiarkę
i okulary, wybiegła na zewnątrz. W tym momencie uderzył wiatr i po jeziorze
przeszła fala.
Musiała przypaść do
ziemi bo siła była zbyt duża, żeby stać.
Widziała jak na
jeziorze przewraca się łódka i pęka jej maszt.
Drzewa wygięły się
groźnie a po chwili wszystko ucichło.
- Tato, co się dzieje, co to było ? - krzyknęła do ojca, który kucał przy studni.
- Nie wiem jeszcze, ale to było za silne na naturalne zjawisko, wszystko w porządku ?
Strażnicy dobiegali
do łodzi krzycząc i zrzucali ją na wodę, żeby dopłynąć do żaglówki.
- Dach cały ?
- Wygląda na to, że nic się nie stało – powiedział Karol, szef strażników – Z wody ich trzeba zdjąć.
W tym momencie wiatr
zawiał ponownie, ale tym razem był bardziej delikatny.
Wszystko ucichło.
- Tato, co to było ? - ponowiła pytanie.
- Wygląda jakby gdzieś wybuchła bomba, sprawdź na wiatromierzach kąt z którego wiał wiatr, ja idę po mapę, spotykamy się w sali narad. Karol, sprawdź meldunki z posterunków, czy wszystko w porządku i zwołaj naradę proszę.
- Już lecę najstarszy.
Wiatr wiał z zachodu
i trochę z północy.
Mika, zapamiętała
kąt i pobiegła do sali.
Zbierała się rada a
jej ojciec rozkładał mapę na dużym stole konferencyjnym.
- Masz ten kąt ?
- Mam
- Zobaczmy..... To musiał być Gdańsk.
- Ale tam jest teraz woda – zdziwiła się Alina, jedna z najstarszych.
- Czyli coś musiało spaść z góry. Jakieś pomysły ?
- Gdzieś w jakimś starym silosie zabezpieczenia puściły i rakieta sama wystrzeliła.
- Na to mi właśnie wygląda.
- Ale dlaczego Gdańsk ?
- Widocznie była wcześniej nastawiona a właściwie nie mieliśmy informacji czy w dniu kataklizmu na Gdańsk spadła bomba.
- Ale to może oznaczać, że takich rakiet jest więcej.
- Na nas raczej nie spadnie, tu na Mazurach nie było żadnej większej infrastruktury.
- A Warszawa ? Tam są ludzie, Mika, byłaś w zeszłym roku, jak wygląda miasto ?
- Miasto jest całe, ale bomby spadły obok.
- Olsztyn i Białystok to dziury w ziemi, to samo z Łomżą
- Myślicie, że rakieta dla Warszawy gdzieś tam czeka ?
- Całkiem możliwe.
- Trzeba ostrzec ludzi, dużo ich tam ?
- Jest kilka grup, zbierają się w centrum.
- Jacyś wartościowi ?
- Nic nadzwyczajnego, ale mają doświadczenie w chodzeniu po ruinach.
- Jeśli jeszcze tam są, Ostatni uciekinierzy z Płocka raportowali o bandzie, która grasuje nad rzeką.
- Rozumiem, że mam iść ? - Zapytała Mika
- Ktoś powinien, ty już tam byłaś i może Ci zaufają, jak przyjdzie ktoś obcy i powie, że trzeba zostawić wszystko i uciekać to wezmą go za wariata.
- Wiem co ryzykuję, ale stado dzików przytrafia się częściej niż wybuch bomby.
- Jak chcesz tam dotrzeć ?
- Stać nas na stratę jednego kajaka ?
- Nie wygłupiaj się, to o ludzi chodzi, pewnie, że tak, a co właściwie masz na myśli ?
- Najszybciej będzie spłynąć Pisą i Narwią do Wisły, tylko nie dam rady przyciągnąć kajaka z powrotem i będę musiała wracać piechotą.
- To całkiem dobry pomysł, zapakuj zapasy z magazynku, żebyś nie musiała polować.
- Mika, weź wiszący namiot, leży w magazynie. Nocowanie na drzewie jest bezpieczniejsze a będziesz sama.
- Dzięki.
- Co mam im powiedzieć ? Mam ich tu ściągnąć ?
- Jak się da to pewnie, ludzie zawsze się przydadzą a jak się nie da, to niech uciekają z miasta.
- Jak daleko ?
- Nie wiem, jak najdalej.
- Weź mój termos z herbarą, zawsze to szybciej niż gotować wodę.
Mika pakowała sprzęt
do kajaka, dziewczyny z kuchni nalewały napełniły jej termos a Zosia przyniosła
ciasto.
- Weź na drogę, upiekłam ze śliwkami.
- Dzięki, a co dla innych ?
- Upiekę drugie, mąki mam wystarczająco, chłopak od żniwiarza przyniósł wczoraj bo jego ojciec prosił o pomoc przy przerzucaniu siana. Sam z rodziną wszystkiego nie zrobi. Nie martw się.
- Dzięki Zosiu.
Przy pomoście
zebrała się grupka ludzi.
- Wracaj szybko.
- Postaram się.
- Pociągnę cię do Sekst, będzie szybciej – powiedział Aleks, który zarządzał ich flotą.
- Dobra, to wrzucam wszystko na omegę a kajak na sznurek.
Ruszyli.
Obozowisko było nad
Śniardwami, wiatr wiał z północy i łódka szybko cięła fale.
Po niecałej godzinie
byli przy wejściu do starego kanału na Roś
Wylała wodę z kajaka
i Aleks pomógł jej się zapakować.
- Powodzenia i wracaj szybko.
- Dzięki.
Ruszyła dalej
kajakiem.
Kiedyś woda była
wyżej, puki działały śluzy, teraz poziom wody się obniżył i płynąc kanałem
czasami szorowała o dno.
Wpłynęła na Roś.
Wiatr wiał w plecy,
także nie było tragicznie.
- Oby tak dalej – pomyślała.
Przepływała przez
opustoszały Pisz, Nie było tu ludzi, wygodniej mieszkało się w środku lasu.
Zobaczyła stado
piszczaków goniących coś między budynkami.
Piszczaki nie umiały
pływać, przynajmniej nigdy o tym nie słyszała, żeby pływały.
Czuła się
bezpiecznie, jeśli są piszczaki to na pewno nie ma tu dzikich psów, które
mogłyby podjąć jej trop wzdłuż rzeki a wtedy byłby problem z zatrzymaniem się
na nocleg.
Rzeka była
wymagająca.
Ciężko jej było
samej przerzucać kajak ponad zwalonymi drzewami ale jakoś dawała radę.
Na godzinę przed
zachodem słońca przybiła do brzegu.
Miejsce wybrała
dobre, była mała polanka i duże, rozłożyste drzewa.
Zebrała drewno i
rozpaliła ogień.
Przebrała się a
mokre ubrania przyczepiła do gałęzi, do rana powinny wyschnąć.
Wyjęła garnek i
wrzuciła do niego trochę masy, dolała wody.
Masa była mieszanką
gotowanych nasion z tłuszczem i kawałkami wędzonego mięsa.
Całkiem dobra na
zimno, ale na ciepło dawała dużo energii.
Zjadła, zalała
garnek wodą i ponownie wstawiła do ognia.
Był to przyostrzy
sposób na wymycie go.
Nie chciało jej się
wieszać namiotu, jak to zwykle wcześniej robiła, owinęła się ponczem i oparła o
jedno z drzew.
Rano obudził ją
śpiew ptaków.
Ubrania wyschły.
Rozpaliła ogień i
wstawiła wodę na napar z ziół nazywany u nich herbarą.
Umyła się.
Zjadła kawałek
ciasta popijają resztką herbary, która pozostała po napełnieniu termosa.
Wygasiła ognisko i
przysypała go piaskiem z rzeki.
Jeszcze przed
południem minęła most koło miejscowości Ptaki
Sprawdziła na GPSie,
szło jej szybko, jak dobrze pójdzie na wieczór dotrze w okolice Nowogrodu.
Płynięcie kajakiem z
prądem rzeki było dużo szybsze niż przedzieranie się przez las.
Panel na tyle kajaka
ładował baterie i zaczęła się zastanawiać, czy nie spróbować płynąć w nocy.
Nie była zmęczona,
ale płynięcie później Narwią po ciemku, tylko z latarką, mogło ściągnąć na nią
uwagę jakiegoś drapieżnika albo co gorsza bandytów.
Kilka godzin przed
zmierzchem przepłynęła przez Nowogród.
- Trzeba będzie tu kiedyś przyjść i pomyszkować – pomyślała – stary skansen to miejsce, gdzie ludzie zbierali technologie nie wymagające prądu, może znajdzie jakieś fajne rozwiązania.
Znalazła dobre
miejsce na noc, tym razem powiesiła namiot na starym słupie wysokiego napięcia.
Było dużo prościej
rozwiesić namiot niż na drzewie.
Dużo myślała, nie
wiedziała, czy droga jaką obrali była słuszna.
Ale trzeba mieć
jakiś cel.
Jej społeczność
zbierała informacje o pradawnych technologiach i sposobach przeżycia.
Dzielili się nimi z
grupkami ludzi spotykanymi w różnych miejscach, nawiązywali szlaki handlowe.
Grupa liczyła prawie
pięćdziesiąt osób.
Była starszyzna,
która oceniała znaleziska, strażnicy odpowiadający za obronę przed zwierzętami
i polowania.
Transport zapewniał
Aleks ze swoją grupką żeglarzy.
Jej ojciec był
najstarszym nauczycielem, uczył ich czytać i pisać i pokazywał świat jakiego
już nie było.
Nie mieli transportu
lądowego, kiedyś były samochody ale nie było do nich paliwa.
Znaleźli kilka
elektrycznych, ale te nie sprawdzały się przy braku dróg.
W przypadku rowerów,
główny problem polegał na braku dętek.
Próbowali upychać
słomą opony, ale nie zdawało to rezultatu.
Podobno pradawni
ludzie używali w tym celu zwierząt, koni, ale od czasu katastrofy nikt o
koniach nie słyszał.
Prawdopodobnie nie
były odporne na tego samego wirusa, który zabił większość ludzi.
Gdzieś dalej zawył
wilk.
Mika wrzuciła cały
zapas jedzenia do namiotu.
Wilk zawył znowu,
tym razem z drugiej strony.
Zgarnęła resztę
swoich rzeczy i wdrapała się na górę.
- Raczej mnie tu nie ruszą – pomyślała.
W nocy słyszała
warknięcia gdzieś poniżej, wilki przyszły jak wygasło ognisko.
Wiedziała, że jest
bezpieczna i spokojnie zasnęła.
Rano, gdy wyjrzała z
namiotu, jej garnek był przewrócony i pewnie wylizany.
Widać było ślady łap
na piasku.
Wdrapała się wyżej
na słup i dobrze się rozejrzała.
Na ile pozwalał jej
gąszcz, nigdzie nie było widać niebezpieczeństwa, żadne krzaki nie poruszały
się, ptaki nie zrywały do lotu.
Herbara w termosie
była zimna, ale stwierdziła, że bezpieczniej będzie szybko się zapakować i
wypłynąć.
Narwią było
szybciej, nie trzeba było pokonywać drzew i wystarczyło trzymać się nurtu, żeby
całkiem sprawnie płynąć bez użycia większej siły.
Późnym popołudniem
płynąc przy brzegu zalewu, który teraz był ogromy, bo pod wodą były tereny od
oznaczonej na mapie drogi nr 61 aż do Nowego Dworu Mazowieckiego dotarła w
okolice Ryni.
Bardzo przyśpieszył
żagielek postawiony na prowizorycznym maszcie.
Zatrzymała się na
noc.
Dziś było spokojnie.
Na wszelki wypadek
wypaliła garnek w ogniu a potem jeszcze przegotowała nadmiarową wodę.
Ojciec tłumaczył jej
o zarazkach, które mogą zabić, tak jak zabiły większość ludzi.
Wilki, nawet jeżeli
chciały ją ścigać, zostały daleko po drugiej stronie wody.
Jutro wieczorem
powinna dopłynąć do Narodowego.
Z notatek po
rozmowie z Siwym wynikało, że mieszkają tam ludzie.
Kanał Żerański nie
płynął, był zablokowany od strony Wisły.
Stara śluza zawaliła
się a resztki zamuliły.
Musiała przenieść
kajak, co trochę jej zajęło.
Po południu,
zmęczona wiosłowaniem przy brzegu pod prąd dobiła do stadionu.
Nie wyglądało to
dobrze, na ziemi było ślady krwi, niezbyt świeżej, ale zawsze.
Stadion był
opustoszały.
Wsiadła szybko w
kajak i przed wieczorem dobiła w okolice Starego Miasta.
Skończył się etap
wodny, teraz piechotą do centrum.
Późnym wieczorem
oglądała puste obozowisko.
Jeżeli byli tu
gdzieś bandyci to sobie poszli.
Nie pozostało jej
nic innego jak powiesić namiot na jednym z drzew i poczekać do rana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz