Następnego dnia
dotarli w końcu do osady.
Robert z radością
oparł rower o ścianę.
- Mam nadzieję, że przez następne kilka dni nie wejdę na rower, zmęczył mnie.
Przywitali ich
ludzie, Mika skierowała się do jednego z domków i pociągnęła za sobą Roberta,
Robert już wiedział,
że w tym świecie powitania następują tak naprawdę po zdjęciu gogli i chust z
twarzy.
Weszli, zdjęli
gogle, chusty i poncza.
Witał ich staruszek
ćmiący długą fajkę.
Robert zwrócił na to
uwagę, bo nie widział jeszcze, żeby ktoś z przeżylców palił.
- Tato, to jest Robert, on jest całkiem najstarszy.
- Ludzie w Warszawie bezpieczni ? Szybko wróciłaś.
- Jak tam dotarłam miasto było opuszczone a ludzie przenieśli się w bezpieczne miejsce
- Witam Robercie, mam na imię…
Ojciec Miki
zatrzymał się patrząc na Roberta i wyglądało jakby zasłabł, fajka wypadła mu z
dłoni, usiadł.
- Co się stało ?
- To chyba nie możliwe, czy Pan Sajgon ?
Robert popatrzył się
uważnie na staruszka a reszta wyraźnie nie rozumiała co się dzieje.
- Tak, tak na mnie mówili znajomi, Pan mnie zna ?
- Jakim cudem Pan, Pan się nie zestarzał....
- Byłem zahibernowany prawdopodobnie przez czterdzieści lat.
- To by się zgadzał...
- Ale skąd ?
- Przepraszam, za to „Pan” też
przepraszam, teraz tak się nie mówi, już wyjaśniam.
Pamięta pan Jana Kwiatkowskiego ? - Jasia, no jasne, że pamiętam, ostatnie dwa lata ze mną pracował, świetny młody chłopak.
- Jestem jego synem
- Łukasz ?
Staruszek wyraźnie
się ożywił.
- Tak to ja, pamiętam jak na firmowym pikniku uczył pan, uczyłeś dzieciaki rozpalać ogień i budować domki z patyków.
- Z mojej perspektywy to było w zeszłym roku.
- Kilka razy ta nauka uratowała
mi życie, ojciec często cię wspominał już po katastrofie,
„Jakby był z nami Sajgon byłoby prościej, on wie tyle rzeczy”. - Dziękuję, ja po prostu miałem takie nieprzydatne wtedy hobby.
- A pan nie był, nie byłeś prepersem ?
- Nigdy nie rozumiałem prepersów, nie byłem, oni składowali setki niepotrzebnych rzeczy i zapasy jedzenia, które usidlały ich w jednym miejscu bez możliwości wędrówki a ja lubię wędrować.
- Mam do Ciebie tyle pytań, ale jedno czeka już strasznie długo, dlaczego „Sajgon” z tego co pamiętam, to oprócz nazwy miasta potoczne określenie całkowitego chaosu..
- To proste, jak u klienta był chaos i panika, taki sajgon właśnie, to zawsze wysyłali mnie druga rzecz, to stara wojskowa kurtka w której chodziłem
- Pamiętam tę kurtkę
- Na obecne warunki ponczo jest bardziej praktyczne.
- Co się stało z ojcem, z Anią znaczy Twoją matką ?
- Wyjechaliśmy do dziadków na
święta, tu niedaleko. Matkę złapała zaraza prawie od razu. Potem dziadków.
Wtedy ojciec wziął strzelbę dziadka i poszliśmy do tych domków nad
jezioro, były nowe, ogrzewane drewnem w kominku, zbudowano je dla turystów
ale jeszcze nie przyjechali, nigdy nie przyjechali.
Pomyślał, że nie ma tu wirusa i miał rację.
Umarł jak Monika była mała, ze starości. - Monika ? - Robert popatrzył się na Mikę
- Nikt tak do mnie nie mówi, czasem tata.
Usiedli do stołu,
omówili plany Roberta, Łukasz przypomniał o szkole policji w Szczytnie, którą
warto by przeszukać.
Połączyli się z
Domem i nawiązali pierwszą konferencję.
Podano placki
kukurydziane i gulasz.
Późną nocą Mika
zabrała Roberta do swojego pokoju.
- Sajgon.
- Coś nie tak ?
- Byłeś dla mnie legendą, jedną
z wielu opowiadanych przez ojca, księciem z bajki i teraz Cię mam.
Wielokrotnie zastanawiałam się jak taka legenda jak ty sprawdziła by się w naszym świecie.
Teraz widzę, że nie dość, że ojciec nie przesadzał, to jeszcze Cię nie docenił. - Stawiasz mi bardzo wysoko poprzeczkę, mogę nie dać rady nawet po drabinie.
- Kąpiemy się ? Woda w jeziorze jeszcze ciepła ?
- Nie odmówię, muszę się po tej drodze opłukać.
Kąpiel skończyła się
w łóżku, a następnego dnia długo nie wstawali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz